wtorek, 29 października 2013

Rozdział 11

Rozdział 11  napisany, zapraszam was do lektury..
Obiecuję, że w następnym rozdziale Kapitan nie będzie już taki delikatny ^^

Nie mam pojęcia ile godzin tam przesiedziałem. Straciłem poczucie czasu.
Zmarzniety wyszedłem na zewnątrz, nie mogłem wrócić do swojego pokoju. Co byłoby gdyby kapitan znów chciał mnie skrzywdzić. 
Od razu wiedziałem gdzie powinienem się udać. 
Drzwi do sypialni Erwina były otwarte, wszedłem do środka. Zobaczyłem jak siedzi na krześle, od razu się odwrócił w moją stronę.
- Tamto.. - zaczął kiedy ja wszedłem mu w słowo.
- Przepraszam. Nie mam pojęcia co mnie napadło. - wyszeptałem, słysząc jego kroki w moją stronę. Już po chwili poczułem jak zamyka mnie w swoich ramionach. Chciałem się wyrwać, ale nie potrafiłem. Dlaczego do cholery jestem tak słaby?!
Gdybym miał wystarczająco dużo siły, odszedłbym jednak w tamtym momencie ważny był tylko jego zapach, który mnie otumaniał.
Całkiem inny od kapitana, całkowicie mi obcy.
Mimo jego wad, których ma sporo i jego obojętności jaką mnie obdarza zdaje mi się, że coś do niego wciąż czuje.
To jednak nie oznacza przecież, że nie mogę spróbować czegoś nowego. Tylko ten jeden raz.. potem już mnie nigdy więcej mnie  nie zobaczy.
Wsunąłem dłonie w jego włosy, dotykając jego karku. Rozpiąłem guziki jego koszuli, robiłem to w ciszy.
Podniósł mnie na rękach kładąc na łóżko. Chciałbym utonąć w tej czerwono  krwistej jedwabnej pościeli.
Robiliśmy to bardzo długo, ale nie czułem do niego nic więcej jak zwykłego pożądania.
Ciekawości.
Nigdy nie byłem w strane wytrzymać z kapitanem więcej niż pół godziny  z Erwinem było inaczej. On był bardzo delikatny, wyczuwał kiedy ma zwolnić aby nie sprawić mi bólu... 
ale ja przecież...
Czy to wszystko nie oznacza, że właśnie zdradziłem kapitana. 
Przecież nie byliśmy parą, nic nas nie łączyło dlaczego miałbym się tym zadręczać.
Nie mogę przestać o tym myśleć. 
Leżałem wtulony w jego ramię, wsłuchując się w nasze nierówne oddechy.
 - To się nigdy więcej nie powtórzy. - powiedział nagle, gładząc mnie po policzku.
Skinąłem głową, wstając powoli. 
Owinąłem pościel w okół bioder, zbierając z podłogi swój mundur. 
- Wiem, że należysz do Rivailla. - dodał siadając na skraju łóżka. Wzdrygnąłem się.
- Nie jestem jego własnością. - syknąłem 
Erwin spojrzał na mnie. Był chyba lekko zdzwiony.
- On zawsze taki był. Może nie jest typem ucuzciowego faceta, ale wierzę że kiedyś się zmieni. 
Zerknąłem na niego, wsłuchując się w jego słowa. Były takie prawdziwe.
Stałem nieruchomo wpatrując się w zamknięte drzwi. 
- Nie chcę go stracić.. - mruknąłem pod nosem, na co usłyszałem jego cichy śmiech.
Pożegnałem się z nim i wyszedłem na korytarz, kierując się w stronę mojego pokoju.
Stanąłem przed drzwiami próbując uspokoić swój oddech, przymknąłem oczy i nacisnąłem na klamkę.
Ku mojemu zaskoczeniu były zamknięte. Wyciągnąłęm klucz z kieszeni otwierając je.
Panował tam chłód, wszystko okna były otwarte, a łóżka pościelone. 
Co za cholerny pedant. 
Rzuciłem się zmęczony na łożko, bezgłośnie na nie opadając. 
- O, rany.  - mruknąłem przeciągając się ospale
Przymknąłem oczy i już po chwili zasnąłem.
*
Zerwałem się jak oparzony, kiedy do moich uszu dotarł okropny huk. Zdezorientowany od razu podbiegłem do okna, wyjrzałem  za nie a moim oczom ukazali się żołnierze walczący z ogromnymi tytanami. 
Jeden właśnie kierował się w moją stronę, zatkałem usta dłonią aby nie zacząć krzyczeć.
Nie miałem przy sobie żadnej broni, nie miałem z nim szans. Starałem się być jak najciszej, on jednak mnie zauważył i jednym uderzeniem zburzył ścianę pokoju. 
Kawałek jakiegoś przedmiotu wbił mi się w nogę, przez co nie mogłem wstać. Z każdym wykonanym ruchem krwawiłem coraz bardziej. 
Leżałem pośród cegieł i mebli z krwawiącą raną bez żadnej broni, a tytan szukał mnie wzrokiem odkopując wszystko.
W końcu nasze spojrzenia spotkały się, wyciągnął do mnie swoją dłoń chcąc mnie złapać po chwili jednak zobaczyłem jak jego cielsko opada na ziemię, a tuż przede mną stoi Kapitan.
Przełknąłem głośno ślinę, zerkając na niego. Zacisnąłem ranę, która zaczęła boleć jeszcze bardziej, bałem się wyciągnąć ten ostry kawałek mógłbym spowodować jeszcze większy krwotok.

Podszedł do mnie i  jednym sprawnym ruchem wziął mnie pod ramię. 
Nie powiedział ani słowa, ta cisza jaka panowała była dość krępująca, postanowiłem ją przerwać.
- Dziękuję za to.. - szepnąłem czując jak po łydce spływa mi strużka krwi.
Chyba straciłem jej już dużo, ponieważ zrobiło mi się bardzo słabo. 
Osunąłęm się z jego ramion na ziemię. On pochylił się nade mną, wołając jakiegoś żołnierza.
Nie mogłem wykonać żadnego ruchu jednak wszystko doskonale słyszałem.
- Zanieś go do szpitala! Pośpiesz się! - krzyknął do młodzieńca.
Po chwili poczułem jak podnosi mnie i zanosi w tamto miejsce.
- Rivaille... - szepnąłem, tracąc świadomość.
**
Powoli otworzyłem oczy, leżałem na miękkim materacu w jakimś bardzo jasnym pomieszczeniu. Zmrużyłem oczy, czująć jak ostre światło dociera wprost do moich oczu oślepiając mnie.
Usłyszałem jak do sali ktoś wchodzi, podniosłem się odrobinę. 
Na nodze miałem bandaż, był zawiązany bardzo mocno, tak bardzo, że zdrętwiała mi noga.
Chciałem wstać, jednak kończyna odmówiła mi posłuszeństwa i wylądowałem na podłodze.
Kiedy zobaczyłem przed swoim nosem buty, zdałem sobie sprawę kto jest moim gościem.
Ostatkiem sił zdołałem podnieść się spowrotem na łóżko, otarłem krople potu z czoła i spojrzałem na niego. 
Zawiesił swój płaszcz na haku przy drzwiach, i usiadł na fotelu stojącego obok szafki z lekarstwami. Teraz to on omiótł mnie swoim zimnym spojrzeniem. 
Nie pragnąłem niczego innego, jak tego aby przestał mnie obserwować. Miałem wyrzuty sumienia, nie byłby pewnie zadowolony jeśli dowiedziałby się, że kilka godzin temu przespałem się Erwinem.
- Jak się czujesz? - zapytał nagle
Dotknąłem okolicę rany, wciąż mnie piekła. Skrzywiłem się gdy ból zaczął robić się nie do wytrzymania.
- Bywało lepiej. - odparłem próbując zatuszować swoje odczucia w tamtym momencie.
- Cieszę się, że nic Ci nie jest. - powiedział uśmiechając się na ten swój dziwny sposób.
Zrobił to tak, że nie miałem pojęcia czy ta cała troska z jego strony nie jest udawana. Starałem sie jednak wierzyć, że ten uśmiech jest prawdziwy.
- Jestem ci wdzięczny, że mnie uratowałeś. Gdybyś nie przybył na czas... - szepnąłem odzwajemniając uśmiech.
Spojrzałem na jego twarz, speszył się odrobinę i odwrócił wzrok. 
- Nie zachowuj się jak baba. - prychnął 
Zaśmiałem się cicho. 
- Tęskniłem za tym. 
Byłem szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Wystarczy tylko kilka słów z jego ust, abym poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. 
- Ritsu chcę się z nami spotkać. - rzekł przyglądając się swoim paznokciom. 
Spojrzałem na niego zdezorientowany. 
- Czego od nas chce? - spytałem zdziwiony.
Rivaille zerknął na mnie niczym na idiotę, i westchnął przeciągle.
- Zapomniałeś już dlaczego pozwolił nam odejść? Pamiętasz jakie dał nam zadanie? 
Zacisnąłem mocno pięści, zrobiłem to tak mocno że poczułem dziwne nieprzyjemne uczucie.
Cała radość prysła niczym bańka mydlana, gdy usłyszałem o tym mężczyźnie.
Kazał nam zabić Erwina, powiedział to tak jakby morderstwo człowieka było zwyczajną codzienną czynnością.
Nie chcę zostać jednym z nich. Brudnym grzesznikiem potrafiącym rozwiązywać problemy tylko i wyłącznie z pomocą przemocy i mordu. 
Gdy zabijamy człowieka zostawiamy na swojej duszy piętno, przyciągamy do siebie złą karmę która powraca do nas w najgorszych momentach naszego życia aby zadać nam ostatni śmiertelny cios. 
- Nie zabiję go! I nie obchodzi mnie co o tym myślisz! - warknąłem patrząc na niego ze złością, czułem jak łzy spływają mi po policzku.
Widziałem jak kapitan zaciska mocno zęby. Przymknął oczy, i wziął głęboki oddech.
- Przestań krzyczeć, dobrze wiesz czego od nas oczekuje. Nie będę ryzykować życia, ze względu na twoje widzimisię. - odpowiedział spokojnie.
Dziwne, że potrafi opanować swoje emocje i trzymać nerwy na wodzy kiedy ja umieram z przerażenia.
- Życie swojego braciszka?! - krzyknąłem chcąc mu w jakiś sposób dogryść.
- On nie ma nic z tym wspólnego, tu chodzi o ciebie.. - odrzekł a ja otworzyłem usta ze zdziwienia. 
- O mnie? 
- Jesteś strasznie naiwny.. nie potrafisz odstawić uczuć na drugi plan. Dobrze wiesz, że jeśli utrzymujesz  z kimś tak silną więź jak miłość to nigdy nie kończy się dobrze, zawsze potem zostajemy sami. To jest definicja twojej cholernej miłości! - odparł szybko.
- Miłość.. skąd w ogóle możesz wiedzieć cokolwiek o miłości, skoro nigdy  jej nie czułeś? - wyszeptałem wyciarając roniące się z moich oczu łezki.
- Przestań płakać, oszczędź łzy na później. - odpowiedział siadając obok mnie. 
Objął mnie swoim ramieniem, przytulając do siebie. Czyżby chciał udowodnić tym zachowaniem, że ma w sobie choć odrobinę człowieczeństwa? 
Pomimo tego wszystkiego, czułem się bezpiecznie siedząc w jego objęciach. Czując jego znajomy zapach którym się upajałem, czując ciepło jego ramion..
Dlaczego zawsze gdy staram się cię znienawidzić ty zawsze powracasz w najmniej odpowiednim momencie i wtedy ja nie potrafię tego zrobić? 

- Chcę cię pocałować. - szepnąłem, uśmiechając się delikatnie. Nadal czułem wilgoć na policzkach. Skierował swoje usta w moją stronę, i już po chwili trwaliśmy w pocałunku..




niedziela, 27 października 2013

Rodział 10 "Nie przyzwyczajaj mnie do czegoś jeśli wiesz, że to nie potrwa długo.."

Rodział 10 
Dziękuje wam za wszystko komentarze i liczę na następne :) Ten rozdział  jest dość krótki, mimo tego mam nadzieję że wam się spodoba. Chciałabym dotrzeć do 30 rozdziału, ale kto wie może będzie mniej może więcej. Zapraszam was moje kociaczki do lektury..

Leżałem na łóżku pogrążony w myślach. Rozkopana pościel zwisała z łóżka opadając na podłogę. Zastanawiałem się czy nie byłoby lepiej gdybym się poddał. Przestał interesować się całym tym syfem i po prostu odszedł. Czasami kiedy człowiek porzuca coś co było mu najdroższe, coś dzięki czemu odnajdywał sens swojego życia  po pewnym czasie wie że dzięki tej decyzji zyskał o wiele więcej.
Czułem się samotny. Tak jabym był martwy, ale nadal żył.
Od chwili kiedy ich razem zobaczyłem, nie zamieniłem z kapitanem ani słowa. Bałem się...
Coś w środku mnie mówiło mi żebym przestał się tym zadręczać. Jeżeli ten wewnętrzny głos nie zniknie przysięgam, że oszaleje. 
Zszedłem z łóżka, podchodząc do lustra. Wyglądałem jakbym nie spał od tygodnia, miałem sińce pod oczami i rozczochrane włosy. 
Przemyłem twarz lodowatą wodą, i doprowadziłem się do porządku.
Ubrałem płaszcz i buty, wychodząc z pokoju spojrzałem jeszcze na puste łóżko kapitana.
Poczułem ścisk w gardle zamykając drzwi. Na dworze nie było zimno, chociaż czasami moją skórę owiał chłodny wiaterek. Skierowałem się w stronę baru, aby zrobić najgłupszą rzecz jaką robi człowiek z problemami - upija się.
Był wieczór więc żołnierzy było tam dość sporo. Podszedłem do baru, siadając na krześle.
- Co dla ciebie, młody? - zapytał starszy mężczyzna wycierając wnętrze szklanki.
- Wódkę. - odparłem. 
Już po chwili położył przede mną pół litra przeźroczystej trucizny.
Nalałem prawie całą szklankę, wypijając ją za jednym zamachem. Poczułem piekielny ogień palący moje gardło, już po chwili to uczucie przeszło na klatkę piersiową. 
Ze świstem złapałem powietrze, nalewając kolejną szklankę.
- Co ty tu robisz Eren? - usłyszałem znajomy głos Erwina.
Spojrzałem na niego zaskoczony uśmiechając się sztucznie.
- Upijam się. - odpowiedziałem kończąc już drugą szklankę. Czułem już efekty działania alkoholu. 
- Już wystarczy Eren. - powiedział gdy zaczynałem właśnie szóstą szklankę. Wyrwał mi ją z dłoni. Nie bardzo mi się to spodobało.
- Co ty do cholery wyprawiasz?! - warknąłem próbując wstać na proste nogi. 
Moje starania poszły jednak na marne gdyż moja równowaga w tamtej chwili nie była w najlepszym stanie.
Przewróciłem się na podłogę.
Erwin spojrzał na mnie niczym matka na swoje niezdarne dziecko. Zapłacił barmanowi i wziął mnie pod ramię.
- P-puszczaj. - wyszeptałem kiedy kierował się ze mną w stronę jednostki. 
- Spokojnie, chcę ci tylko pomóc.  - odrzekł wchodząc ze mną do jakiejś sypialni.
- Chcę stąd wyjść... - wymamrotałem, kiedy położył mnie na łóżko.
Strach i bezbronność narastały we mnie, gdy widziałem jak zdjął swój płaszcz i koszulę.
- Spokojnie Eren, musisz się wyspać. - odparł przykrywając mnie kocem.
Czułem jak pogłaskał mnie po czole i potem zgasło światło. Zasnąłem bardzo szybko
** 
Obudziłem się cały zalany potem. W pokoju spod zasłon przebiły się promienie słońca.
Było mi bardzo niedobrze. Wstałem i szybkim krokim poszedłem do łazienki. 
Zwymiotowałem kilka razy, wszystko co zjadłem w ciągu dwóch dni.
- Cholera jasna.. - jęknąłem łapiąc się za boleśnie pulsującą skroń.
Usłyszałem czyiś oddech, i powoli odwróciłem się do tyłu.
- To ty..  - odetchnąłem z uglą kiedy zobaczyłem że to Erwin.
- A kogo się spodziewałeś? - uśmiechnął się . Trzymał w dłoni szklankę wody, a w drugiej dwie tabletki.
Skrzywiłem się.
- Czyli tak wygląda moje śniadanie.. 
On zaśmiał się cicho, pomagając mi wstać i zaprowadził mnie do pokoju.
- Wyglądało by o wiele lepiej gdybyś wczoraj zachował umiar. 
- Och,.. przepraszam że sprawiłem ci kłopot.. - szepnąłem.
Miałem ogromne wyrzuty sumienia. Erwin nie jest osobą która powinna oglądać mnie w tak żałosnym stanie, ale pomimo tego zaopiekował się mną. 
- Nie przepraszaj.. - powiedział uśmiechając się w taki sposób, że cała jego twarz była szczęśliwa. 
- Jestem ci wdzięczny, że się mną zaopiekowałeś. 
Podniosłem się odrobinę na palcach tak abym mógł dosięgnąć jego ust. Nie mam pojęcia co mnie wtedy napadło i dlaczego nie byłem w stanie oprzeć się chęci pocałowania go.
Zrobiłem to bardzo szybko, ale nie był to żaden namiętny pocałunek. Ledwie zdołałem musnąć jego wargi, ponieważ on bardzo szybko zareagował.
Wyglądał na speszonego, odłożył szybko szklankę na stolik i wyszedł z pokoju.

Poczułem się okropnie. Było mi wstyd za swoje zachowanie. Jak mogłem tak w ogóle postąpić, a co jeśli on mnie za to znienawidzi. Co wtedy zrobię gdy zostanę całkiem sam?
Przełknąłem głośno ślinę czując jak bardzo piecze mnie gardło. To od kwasu żołądkowego który znajdował się w wymiocinach i podrażnił mi przełyk.
Sięgnąłem szybko po szklankę wody wypijając ją od razu. 
Właśnie miałem ją odłożyć, kiedy usłyszałem jak ktoś naciska klamkę. Serce zaczęło bić jak szalone, dobrze wiedziałem kto właśnie przyszedł.
Nie spuściłem wzroku na ziemię, nie udawałem że go nie widzę. Wręcz przeciwnie całą swoją uwagę skupiłem na nim. 
Zdjął buty i pelerynę, po czym położył się na łóżku.
Ja zrobiłem to samo. Nie oczekiwałem od niego żadnych wyjaśnień, dobrze wiedziałem jaki on jest, już dawno pogodziłem się z tym że od niego nie można wymagać niczego. 
- Dlaczego całowałeś się ze swoim bratem? - zapytałem odwracając się na bok i podpierając się na łokciu.
Od razu mi odpowiedział.
- Chciałem się z nim przywitać. - odparł spokojnie, jakby w ogóle nie rozumiał że to nie jest normalne zachowanie.
- Wpychając mu swój język do gardła? To oznacza dla ciebie normalne przywitanie z bratem?  - spytałem słabym głosem. 
Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem.
- Przestań wszystko wyolbrzymiać. Choć raz mógłbyś się nie wtrącać i siedzieć spokojnie na tyłku! - warknął podchodząc do mnie. 
- A co do twojego tyłka.. - uśmiechnął się przebiegle. 
Odtrąciłem jego dłonie, uderzając go z całym impetem w twarz. Kiedy leżał na podłodze, znalazłem czas aby uciec z pokoju. Nie pobiegł za mną, wiedziałem że mu na mnie nie zależy. Chodziło mu tylko i wyłącznie o seks. 
Traktował mnie jak dziwkę, którą może wziąć kiedy tylko ma ochotę. Starał się nie dawać mi szans abym się w nim zadłużył. Mimo tego ja tak właśnie uczyniłem.
Strasznie go kochałem. Zatrzymałem się w korytarzu otwierając drzwi do jakiejś piwniczki.
Wszedłem do niej, zapalając światło. Czułem specyficzny zapach, który zawsze panuje w takich miejscach.
Chciałem krzyczeć najgłośniej jak tylko potrafiłem. Zsunąłem się po zimnej ścianie, całe moje ciało ogarnęła paraliżująca bezsilność.
Nie mogłem powstrzymać łez, było bardzo cicho. Czułem pod stopami zimną kamienną posadzkę, czułem jak łzy spływając mi po policzku i giną w materiale mojej koszuli.
Doskonale wiem że nie warto jest rezygnować z rzeczy na której nam zależy, z czegoś co było naszym jedynym celem w życiu.
Dążyłeś do niego, a on stawał się jedyną sprawą dla której nadal chciałeś żyć. To dzięki niemu twoje serce nadal biło. Jednak kiedy się poddajesz i porzucasz to o co tak zawzięcie walczyłeś wszystko w tobie umiera. Czujesz tylko swój cichy oddech, i spływające łzy które w tej ciszy opadają brzmiąc niczym spadające na ziemię głazy..
Pamiętam słowa mojej mamy, mówiła że jeśli ktoś jest dla nas ważny to na zawsze taki właśnie pozostanie, nie ważne ile bólu nam przynosi... 

czwartek, 24 października 2013

Rozdział 9

Rodział 9 gotowy, proszę was o komentarze pod postem :) Mam nadzieję, że wam się spodoba chociaż sama nie jestem z siebie zadowolona wstawiam to..


Weszliśmy do dużej sali gdzie siedziało kilka osób. Dobrze ich znałem, był tam też Ervin.
Spojrzeli w naszą stronę. Zaniemówili trwając w szoku. 
- Kapitan Rivaille? - zdziwił się Ervin, kłaniając się mu szybko. 
Kiedy już przywitali Leviego niczym króla, spojrzeli obojętnie na mnie. Przecież jestem potworem, groźnym dla społeczeństwa. A potwory z reguły kojarzą nam się z czymś złym, jednakże jestem nim tylko w połowie..
Nigdy nie spytałem nikogo dlaczego właściwie mogę zamienić się w tytana. Dlaczego nigdy nie czułem się jak normalny człowiek tylko jak odludek? Nagle usłyszałem głos Hanji, a moje ciało przeszedł niemiły dreszcz. Dobrze wiedziałem jakiego ma świra na punkcie tytanów.
- Eren! - krzyknęła podekscytowanym głosem podbiegając do mnie. Przyjrzała się mojej twarzy widząc na niej zadrapanie zmarszczyła brwi.
Sugestywnie spojrzała na kapitana mierząc go morderczym wzrokiem. 
- Mój malutki! - piszczała przytulając się do mojego policzka. - Mam nowe wizje w sprawie eksperymentalnego klonowania tytanów! 
Podszedł do nas jeszcze oficer Pixis. Stanąłem wyprostowany salutując mu.
Szanowałem go.
On uśmiechnął się, i stanął przed nami mówiąc
- Przydzielę wam pokoje, zbliża się wieczór. - powiedział spokojnie - Chodźcie ze mną.
Obróciłem się jeszcze raz w stronę Ervina. Nie miałem zamiaru go zabić, nawet jeśli Kapitan ma inny zamiar. 
Poszliśmy za nim na górę. Zaprowadził nas przed duże, białe drzwi z lśniącą pozłacaną klamką. 
- Ten jest wasz. - rzekł znowu się uśmiechając. Pożegnał nas, i odszedł a my weszliśmy do środka. Nie czułem się pewnie będąc sam na sam z kapitanem w jednym pokoju. Nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy. Nie miałem jednak innego wyjścia, na szczęście były dwa łóżka. Od razu się na nie rzuciłem. Byłem bardzo zmęczony, niczym małe dziecko okryłem się pościelą zawijając się w nią. 
Zamknąłem oczy kiedy usłyszałem dźwięk spływającej wody w łazience. 
Moja wyobraźnia zaczęła działać, kiedy tylko wyobraziłem sobie nagiego kapitana myjącego swoje ciało. 
- Uspokój się.. - szepnąłem do siebie, kiedy poczułem jak zaczynam być coraz twardszy. 
W mojej głowie przewijały się różne obrazy, scenki z jego udziałem które jak na złość nie chciały zniknąć. Kiedy starałem się usunąć je z głowy one stawały się jeszcze bardziej perwersyjne. 
Odkryłem pościel spoglądając na swoje krocze. Byłem już bardzo twardy. Bałem się , że za chwilę zacznie być to bolesne. 
Dotknąłem to miejsce, i zacząłem poruszać je dłonią. W górę i w dół, doprowadzając własne ciało do szału. To mi nie wystarczyło. Usiadłem na skraju łóżka i obsunąłem spodnie i bieliznę na kostki. Modliłem się w duchu abym zdążył przed jego wyjściem. 
Splunąłem na dłoń i skierowałem ją na stojącego członka. 
- A-ach - jęknąłem zagryzając wargę. Starałem się być najciszej jak mogłem.
Przyśpieszałem ruchy i przymknąłem oczy gdy usłyszałem jak drzwi od łazienki otwierają się. Serce stanęło mi w piersi, zasłoniłem się kocem i spojrzałem niepewnie na Kapitana. 
Stał nieruchomo w progu drzwi. Zastygł w pozycji wycierającej sobie mokre włosy ręcznikiem. Czułem jak jego wzrok ogarnia całe moje ciało, po chwili usłyszałem też jego głos.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał odkładając ręcznik i podszedł do mnie. 
Było mi bardzo wstyd, na pewno to zauważył bo zrobiłem się czerwony jak dojrzała w słońcu wiśnia. Trzymałem koc na pulsującym penisie, zasłaniając się jeszcze dłońmi. 
- J-ja.. to znaczy... - zająknąłem się. Przełknąłem głośno ślinę kiedy poczułem jak siada obok mnie na materacu.
- Dotykałeś się tam? 
Spojrzałem na niego zawstydzony. Levi uśmiechnął się i dotknął swoją dłonią koca.
Jęknąłem cicho. Chciałem odtrącić jego rękę, jednak moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. 
Zsunął go ze mnie, a jego oczom ukazał się mój stojący penis. 
Naślinił swoją dłoń i objął go. Poczułem jego zimne palce zaraz potem zaczął mi szybko obciągać. 
- N-nie.. - szepnąłem patrząc na to wszystko. 
Mimo wszystko jednak było mi cholernie dobrze, przyjemność ogarnęła moje ciało i ja straciłem nad sobą jakąkolwiek kontrolę. 
Położyłem się na łóżku wyginając ciało w łuk kiedy czułem, że za chwilę dojdę.
Spazmatycznie łapałem powietrze, głośno jęcząc. Osiągnąłem orgazm spuszczając się na łóżko.
Oddychałem głęboko poddając się ogarniającemu uczuciu błogostanu. 
Nagle jednak Levi przesunął mnie dalej na łóżko i sam na nie wszedł. Nawet nie pytając mnie o nic zaczął obcałowywać moje podbrzusze. Spiąłem mięśnie brzucha szybko oddychając. 
Zaczął jeździć językiem po mojej klatce piersiowej, po chwili zaczął lizać moje sutki
- K-kapitanie.. - szepnąłem dotykając jego ramienia. Próbowałem go powstrzymać.
- Pozwól mi.. - odparł całując mnie. 
Ten pocałunek był bardzo czuły. Chciałbym aby trwał wiecznie.
Skinąłem głową, sam rozszerzając nogi. Wiedziałem że z takiego zaproszenia Kapitan nie zrezygnuje. Ściągnął swoją bieliznę. 
Poczułem jego mokry palec przy moim wejściu, i wzdrygnąłem się odrobinę.
- Rozluźnij się Eren. - powiedział do mnie.
Wykonałem jego polecenie, i już poczułem jak wsadził kolejne palce. 
Próbowałem się przyzwyczaić do tego uczucia, jednak to było bardzo trudne. 
Zachłysnąłem się śliną gdy we mnie wszedł. 
Kapitan.. cały... we mnie..
Przymknąłem mocno powieki, odwracając głowę w bok.
- Spójrz na mnie. - wyszeptał wprost do mojego ucha. Ciepłe powietrze owiało wrażliwe miejsce w nim przez co znów przeszedł mnie dreszcz.
Otworzyłem oczy patrząc na niego. Przełożył ramiona pomiędzy moją głowę wisząc nade mną. 
W tamtej chwili zdołałem wpatrywać się w jego kobaltowe tęczówki. Połyskiwały niczym diamenty. Nie mam pojęcia co sprawiło, że rękami złapałem go za kark przysuwając do siebie i całując jego usta. 
Ślina ściekała mi z kącików ust kiedy zachłannie się całowaliśmy. 
Jęczałem w jego ustach, ponieważ on cały czas się bardzo szybko poruszał. Czułem jak we mnie rośnie i czułem jak jego członek pulsuje.
Zwolnił trochę tempo jednakże wszedł we mnie do samego końca, przez co o mały włos nie zemdlałem. 
Cholernie bolało. Starałem się jednak zapomnieć o bólu który temu towarzyszył.
Znowu wbił się w moje usta, teraz jednak jego język był nieruchomy. 
Dzieliliśmy ze sobą oddech. 
Usłyszałem jego cichy jęk, kiedy doszedł we mnie. 
Opadł zmęczony obok mnie, oddychając nierówno. Zerknąłem na niego oglądając jego twarz.
Była idealna. Miał porcelanową cerę niczym lalka długie rzęsy, i ten swój obojętny na wszystko wzrok.
- Kapitanie.. - zacząłem cicho, kiedy usłyszał mój głos obrócił się w moją stronę. 
Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, czułem jego ciepły oddech na twarzy.
- Chciałbym się dowiedzieć czy z Mikasą i Arminem wszystko w porządku. - powiedziałem zmartwiony. 
- Załatwię to jutro, Eren. Jestem zmęczony. - odpowiedział zamykając oczy.
Nic już nie mówiłem. Po chwili również zamknąłem oczy. 
Zrobiło mi się tak jakoś.. smutno? 
To uczucie jednak minęło kiedy poczułem jak wsuwa swoją dłoń w moją i ściska ją.
Nic więcej nie było mi potrzebne, abym poczuł się szczęśliwy...
*
Ranek nastał szybko. W pokoju panował półmrok i było duszno. 
Spojrzałem na puste miejsce obok mnie. Kapitana nie było, wstałem i zajrzałem też do łazienki i tam również go nie było. 
Westchnąłem cicho, rozbierając się.
Odkręciłem wodę, wchodząc do kabiny. Na małej półce stało kilka buteleczek z olejkami do ciała. Sięgnąłem po jeden z nich, i wylałem część na wnętrze dłoni wcierając go w swoje ciało.
Nagle poczułem jak coś spływa mi po udach, zerknąłem na to zażenowany.
To była sperma kapitana. 
Znów zrobiłem się czerwony, tyłek bolał mnie niemiłosiernie i martwiłem się o Leviego.
Opłukałem się i wyszedłem na zewnątrz. Chłodny wiaterek owiał moją rozgrzaną skórę, na której zaraz pojawiła się gęsia skórka.
Ubrałem mundur wychodząc z pokoju. Nie wyglądałem najlepiej w dodatku przy każdym kolejnym kroku czułem jak bardzo wczoraj byłem głupi.
Poddałem się mu.. Pozwoliłem by robił ze mną co tylko chciał.
Szedłem długim korytarzem oglądając się dookoła. Po chwili w oddali spostrzegłem Erwina.
- Eren? Co ty tutaj robisz? - zapytał uśmiechając się do mnie. 
Odwzajemniłem uśmiech podchodząc do niego bliżej.
- Szukam kapitana. - szepnąłem 
- Ach.. Rivaille. Wyszedł gdzieś o świcie. - odparł spokojnie przyglądając się mi.
Byłem bardzo blady.
- Dobrze się czujesz? Jesteś bardzo blady. - powiedział 
- Wszystko w porządku. - odparłem uśmiechając się sztucznie, lecz w głębi serca czułem niepokój.
- Jesteś głodny? 
Skinąłem głową, a on pociągnął mnie za nadgarstek na dół do jadalni. 
Na stole leżały same wykwintne potrawy, które od razu zacząłem jeść. Od dawna nie miałem niczego tak dobrego w ustach. 
- Smakuje ci? - zapytał dziwnie się uśmiechając. 
- T-tak. - odparłem niepewnie, kończąc już trzecią kanapkę z tuńczykiem.
Siedział obok mnie podparty na łokciach i po prostu się na mnie patrzył. To było bardzo krępujące, ale starałem się nie dawać po sobie tego poznać.
Sięgnął po szklankę i nalał mi do niej sok pomarańczowy. Był cierpki, ale mi smakował chociaż dzięki niemu ranki na ustach zaczęły piec był bardzo dobry.
Kiedy skończyłem siedziałem wyprostowany na krześle trwając w ciszy. On również się nie odzywał i trwaliśmy tak kilka minut.
Drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł do nich Rivaille. Erwin siedział bardzo blisko mnie, więc cała sytuacja wydała się dosyć dwuznaczna. Levi chyba również tak pomyślał, zmarszczył tylko brwi i dosiadł się do nas.
Erwin odchrząknął głośno, odsuwając się ode mnie i wstając z krzesła.
- Mam jeszcze coś do załatwienia. - powiedział - Do zobaczenia, Eren. 
Nie odpowiedziałem mu, zamiast tego siedziałem cicho jak mysz pod miotłą i wpatrywałem się w pusty talerz przede mną. 
Rivaille nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, sięgnął po szpinak i jakąś sałatkę nakładając ją sobie na talerz.
- Gdzie byłeś? - zapytałem spoglądając na niego uważnie.
Coraz częściej wychodzi gdzieś kiedy zasypiam, a gdy rankiem pytam go gdzie był on próbuje mnie spławić. Teraz jednak tak nie było, odłożył sztućce i przeniósł swój wzrok na mnie.
- Twoja siostra i przyjaciel są bezpieczni. - odrzekł, kiedy nagle drzwi otworzyły się i wbiegła do nich Hanji. Jej twarz przesiąknięta była szaleństwem, którego nie starała się ukrywać, wręcz przeciwnie gdy ją poznałem wspominała że nie jest do końca normalną kobietą.
Jednak w tamtym momencie wyglądała na przerażoną, w dodatku jej ramiona drżały.
Podszedłem do niej szybko, chciałem dowiedzieć się co takiego się wydarzyło.
Wskazała palcem na Kapitana.
- J-jego brat... - szepnęła upadając na podłogę.
Teraz ja spostrzegłem jak Levi odchodzi od stołu i omija mnie wychodząc z jadalni, poszedłem za nim. Coraz bardziej przyśpieszał kroku, ja jednak nie dawałem za wygraną. 
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz brata? - zapytałem stając mu na drodze. 
Omiótł mnie swoim zimnym spojrzeniem, i podniósł swój niski głos.
- Zejdź mi z drogi, Eren. - odrzekł odpychając mnie na bok, upadłem na podłogę uderzając plecami o szafkę. 
Powoli wstałem, lecz on zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. 
Zakląłem pod nosem, zaciskając mocno pięści. Zacząłem biec przed siebie, licząc tylko i wyłącznie na swoją intuicję. Była lepsza niż u zwyczajnego człowieka, dlatego postanowiłem ją wykorzystać.
W końcu go znalazłem, wyszedłem za nim na zewnątrz kierując się do lasu. Słońce świeciło najmocniej jak mogło, był środek dnia i pogoda dopisywała. Mijałem odpoczywających żołnierzy wtuleni w swoje dziewczyny.

Nie liczyłem na to, że któregoś dnia właśnie to będę robić z kapitanem. Bezgranicznie mu ufać, i leżeć w jego ramionach w blasku słońca.
Przystanąłem, gdy się zatrzymał i schowałem się za drzewem. Stał na pagórku czekając na kogoś, po chwili ta osoba pojawiła się.
To był niski chłopak, w czarnym płaszczu z kapturem. Przybliżyłem się odrobinę, aby lepiej słyszeć ich rozmowę.
- Rivaille.. - powiedział chłopak, dotykając kapitana po twarzy. 
Otworzyłem usta ze zdziwienia, kiedy Levi przyciągnął go do siebie za kark i mocno pocałował. Gdybym nie miał obok siebie drzewa, prawdopodobnie upadłbym na ziemię.
Czułem jak przyśpieszył mi oddech, i jak kręci mi się w głowie.
Mimo tego, że nie chciałem już więcej nic słyszeć, nadal tam byłem. Jakbym sam chciał dowiedzieć się prawdy,a to ona najczęściej doprowadza do tragedii.
- Sano.. musisz być ostrożniejszy. - odparł.
Zerknąłem tam ponownie , i znów widziałem jak trwają w pocałunku. ..
Nie miałem pojęcia jak mam się zachować, w jednej chwili wszystko o co walczyłem i w czym trwałem umarło. Chciałem aby to był zły sen, abym za chwilę mógł się obudzić i mieć go tylko dla siebie. On całował się z własnym bratem. To przyprawia mnie o mdłości.Wyszedłem naprzeciw nim. Wyglądałem niczym bezbronne dziecko. Kapitan od razu mnie zauważył, jego twarz wyrażała zdziwienie. Nie spodziewał się że to zobaczę, jego brat spojrzał na mnie zazdrosny.
- Ty jesteś Eren? - zapytał przyglądajac się mi. Miał nie więcej niż siedemnaście lat. I takie same oczy jak kapitan.
- Skąd znasz moje imię? 
On prychnął cicho 
- Wiesz jesteś bardzo popularny. - powiedział 
Zetknąłem na Rivaille, nadal milczał. Wcale nie chciałem aby cokolwiek mówił. 
- Zresztą mój brat dużo o tobie wspominał. - uśmiechnął się widząc mój wyraz twarzy w tamtym momencie...

sobota, 19 października 2013

Rodział 8

Rozdział 8 napisany... uff nareszcie. Już myślałam, że wena całkowicie mnie opuściła. Mam nadzieję że rozdział wam się spodoba.. 
A teraz malutki spoiler * Wkrótce pojawi się brat Kaprala, ale czy łączą ich tylko braterskie więzi? Tego dowiecie się już niedługo.. Zapraszam do lektury..


Przebudzałem się, kiedy poczułem pod dłońmi coś miękkiego i ciepłego. Zacząłem dotykać to intensywniej. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed moją twarzą zirytowanego kapitana.
- Mógłbyś przestać miętolić moje policzki? 
Wzdrygnąłem się słysząc ten lodowaty głos i szybko zabrałem rękę. 
Leżeliśmy obok siebie, a ja wtulony w jego ramionach. Istna bajka.
A może ja umarłem? I tak właśnie wygląda niebo o jakim zawsze marzyłem..
Nie.. to dzieje się naprawdę, kapitan mruczy cicho kiedy dotykam go po podbrzuszu.
Słońce wdzierało się do celi, rozświetlając wszechogarniającą ciemność. Oddech Rivailla był świeży. To przez to, że on nawet w takich warunkach nie zapomina o podstawowej higienie. 
To bardzo dobrze, bo kiedy się całujemy czuję w ustach orzeźwiającą miętę. 
Uśmiechnąłem się cicho zataczając malutkie kręgi na jego skórze. 
- Uciekniemy  stąd? – spytałem cicho wpatrując się w jego spokojną twarz. 
On spojrzał na mnie i również się uśmiechnął.
Pierwszy raz zobaczyłem na jego ustach szczery uśmiech. Wierzę, że taki właśnie jest kapitan. Gdzieś w głębi serca..
- Myślisz, że to takie łatwe? – odrzekł wsuwając swoje smukłe palce w moje włosy i przeczesując je.
- Myślę, że to jedyny rozsądny pomysł na jaki stać mnie w tym momencie… ach – jęknąłem kiedy polizał mój policzek.
Westchnął głęboko i zaprzestał czynności. 
- A co jeśli podczas ucieczki nas złapią, i zabiją? 
Zdziwiłem się. Czyżby Levi nie ufał do końca swoim zdolnościom. Ja jednak zachowałem zimną krew i odparłem szybko.
- Wolę zginąć niżeli siedzieć tutaj bezczynnie. 
Jego twarz spoważniała.
- Jeżeli nie zginiesz jako bohater, za kilka lat nikt już o tobie nie będzie pamiętał A gorsze od niewiedzy że kiedykolwiek istniałeś jest zapomnienie o twoim istnieniu.  – powiedział 
Analizowałem w głowie słowa które do mnie skierował. Miał rację. Jednak moja uparta natura nie dawała za wygraną.
- Mimo tego chcę to zrobić. – wyszeptałem – Chcę być z tobą. 
Rivaille spojrzał na mnie zdzwiony moim wyznaniem. 
- Być ze mną? – powtórzył słabo
Kiwnąłem głową potakując.
- Nie jestem dobrym kandydatem na twojego chłopaka. 
Czy on właśnie mnie odrzucił? Dlaczego teraz, dlaczego akurat kiedy zdobyłem się na odwagę by mu to wyznać on mnie odrzuca..
Do moich oczu napłynęły łzy. Kiedy całe już się od nich świeciły on zerknął na mnie. 
Przymknął powieki wzdychając głośno
- Przestań mnie szantażować w ten sposób. – skarcił mnie 
Zmarszczyłem brwi i usiadłem obok niego.
- To było wyznanie moich uczuć! Mógłbyś to docenić. – oburzyłem się.
Po sekundzie usłyszałem jego cichy śmiech. To zdenerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Powiedziałem coś zabawnego? – mruknąłem krzyżując ramiona.
Naszą rozmowę przerwał krzyk dobiegający z korytarza. 
To był głos Ritsu. 
- Obedrę cię ze skóry jeżeli kłamiesz! – wrzasnął 
Po chwili wyłonił się z cienia. Wyglądał na nieźle wkurzonego. 
Za nim stała przestraszona Jessica próbująca go uspokoić. Jej starania szły jednak na marne.
- Żartujesz sobie! Jak śmiesz mi grozić!  - krzyknął rzucając telefonem o kamienną posadzkę.
Usłyszałem tylko trzask pękającego urządzenia.
- Proszę się uspokoić… - mówiła wciąż dziewczyna, biegając wokół niego i uśmiechając się sztucznie.
Jego wzrok przeniósł się na nas. Na jego ustach pojawił się ten przebiegły uśmiech. 
- Widzę, że spodobała wam się osobna cela. Moje gołąbeczki. - zachichotał poprawiając swój karmelowy garnitur.
Nie mogłem dać po sobie poznać tego, że mam zamiar uciec. Muszę zachowywać się normalnie, inaczej nigdy się stąd nie wydostane. 
Uspokajałem swój oddech, starałem się nad nim zapanować. Wyprostowałem się, i uniosłem głowę. 
Nie wyglądałem teraz jak przestraszony dzieciak, ale jak odważny i silny chłopak.
Kapitan zauważył to, i uśmiechnął się pod nosem. 
- Podjąłem pewną decyzję. - zaczął - Wypuszczę was stąd.
Zszokowany tym co przed chwilą usłyszałem spojrzałem pytająco na stojącego obok mnie Rivailla.
On również wyglądał na zaskoczonego.
- Jak to? - zapytałem
- Aczkolwiek mam pewne warunki. - dodał szybko.
Wiedziałem już, że to warunki na pewno nie będą nam pasować. Nie przewidziałem jednak co wydarzy się później, i jak bardzo zmienię swoją decyzję.
- Będziecie wypełniać moje polecenia.
Kapitan nadal stał niewzruszony, milcząc.
- Jakie polecenia?  - zapytałem podejrzliwie.
- Chcę abyście wspólnie zlikwidowali moich wrogów. - odrzekł słodkim głosem.
Od którego brało mnie na mdłości.
- Nie mam zamiaru wchodzić do bagna w którym już dawno toniesz. - powiedział spokojnie kapitan.
Ritsu zmarszczył brwi. Nie spodobała mu się odpowiedź Rivailla na jego propozycje.
- Jeśli tego nie zrobisz.. - uśmiechnął się przebiegle. - Zajmę się twoim ukochanym braciszkiem.
Twarz kapitana w jednym momencie z całkowicie obojętnej, zamieniła się w wypełnioną wściekłością.
- Jeśli spadnie mu choć włos z głowy.. - zaczął wściekły - Zabiję cie.
Przeraziłem się, słysząc te słowa z jego ust. Nigdy nie widziałem aby ogarnęła go taka złość.
I nie miałem pojęcia, że w ogóle posiada rodzinę.
- Jeżeli chcesz aby był bezpieczny, wykonuj moje polecenia! - wrzasnął
Stałem pomiędzy nimi zdezorientowany i przerażony.
Poprawił swój garnitur i wyciągnął z kieszeni jakiś notatnik. Wsadził go w kieszeń munduru kapitana i skierował się w stronę drzwi.
- Jessica, rozkuj ich i wyprowadź na zewnątrz. Jesteście wolni.
Dziewczyna skinęła posłusznie głową i rozkuła nas.
Wyprowadzając nas z tego okropnego miejsca na zewnątrz, wytłumaczyła nam co mamy dokładnie zrobić.
Kiedy wyszedłem przywitały mnie oślepiające promienie słońca. Zerknąłem uważnie na kapitana.
On również wpatrywał się w błękitne niebo piętrzące się nad naszymi głowami. Pragnąłem słońca, pragnąłem poczuć na skórze przyjemne ciepło marcowego poranka.
- Idziemy. - powiedział nagle kapitan łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc w stronę powozu.
Nie wyrwałem ręki, chociaż jego uścisk był na tyle mocny abym poczuł ból. Mimo tego posłusznie wszedłem do środka i usiadłem obok niego. 
On zasłonił wszystkie okna, i teraz panował pół mrok. Kilka promyków słońca zdołało przedrzeć się przez materiał. Rozsiadł się jak miał w zwyczaju, i wyjął z kieszeni notatnik.
Otworzył go na pierwszej stronie i zaczął czytać. Ja przybliżyłem się odrobinę aby również móc spojrzeć.
- Irvin smith? - zdziwiłem się.
Czy to nie jest przypadkiem dowódca legionu? I czy on i Kapral się nie znają? 
- Masz swoją broń? - zapytał nagle Kapral zamykając z trzaskiem okładkę.
- Dlaczego pytasz? Co właściwie zamierzasz? - odparłem podejrzliwie
Nie spodziewałem się, że Kapral Levi jest aż takim bezdusznym potworem.
- Musimy go zlikwidować. - odrzekł spokojnie
Jego twarz wyraża znudzenie, a jego kobaltowe oczy wpatrują się w puste miejsce przed nami.
Spojrzałem na niego zszokowany jego słowami. Czy on całkowicie stracił rozum?! 
- Nie możemy tego zrobić! Nie mamy prawa odbierać mu życia! - krzyczałem, uderzając pięścią w twarde siedzenie.
Rivaille przeniósł swój wzrok na mnie, a wyraz jego twarzy jakby odrobinę się zmienił.
Spoważniał?
- Poświęcisz własne życie za kogoś innego? - zapytał otrzepując materiał swojej peleryny z kurzu.
Zacisnąłem mocno zęby z wściekłości i przeniosłem się na siedzenie przed nim.
- Nie mam zamiaru zabijać niewinnych ludzi! Jeżeli chcesz to sam wykonuj jego polecenia! - warknąłem odwracając głowę.
Kapral westchnął głęboko, i zaczął rozpinać guziki w swoich spodniach. Spojrzałem na niego pytająco, na co w odpowiedzi nie dostałem nic.
- Co ty wyprawiasz.. - speszyłem się, spuszczając głowę. Siedział przede mną w samej bieliźnie, a jego męskość już się pod nią bardzo odznaczała.
- Uklęknij, Eren. - wyszeptał, a powiedział to w taki sposób jakby oczekiwał że tego nie zrobię.
I miał całkowitą rację. Co on sobie w ogóle wyobraża, że po każdej kłótni będę mu robił dobrze? 
- Nie żartuj sobie.. - odparłem kładąc się na całej długości siedzenia. 
Koszulka którą miałem na sobie w tamtej chwili delikatnie się uniosła odsłaniając mój brzuch.
Rozciągnąłem mięśnie, i delikatnie przymknąłem oczy.
Byłem na granicy snu, kiedy poczułem jak ktoś mną szarpie.
Otworzyłem oczy, i ujrzałem rozgniewaną twarz Kapitana Leviego.
Chciałem się wyrwać, jednak jego dłonie skutecznie unieruchomiły moje nadgarstki. Nachylił się nad moich uchem i wyszeptał
- Chciałem po dobroci, ale skoro to ci się nie podoba to troszkę się pobawimy. 
- N-nie .. proszę.. - jęknąłem, kiedy ściągnął mi spodnie i zsunął je aż opadły na kostki.
Kapral uśmiechnął się, i lubieżnie oblizał wargi. 
Zaczął obcałowywać moją szyję, i obojczyk kiedy nagle powóz zatrzymał się. Levi zmarszczył brwi, zaglądając przez okno. Zatrzymaliśmy się przed jakimś ogromnym budynkiem, nie miałem pojęcia co się w nim znajduje, jednak kapitan doskonale wiedział.
Wykorzystałem sytuację, i szybko ubrałem się. Kiedy odwrócił się, przeszyło mnie jego lodowate spojrzenie.
To uczucie jakby morze sztyletów przebiło moje ciało.
- Dokończymy to później. Wychodzimy. - powiedział, wychodząc z powozu.
Wyszedłem od razu za nim, oczekując na jakieś wyjaśnienia.
- Co to za budynek? - zapytałem idąc w bezpiecznej odległości od niego.
Kapral zauważył to i złapał mnie dłonią za talię przysuwając do siebie blisko.
- Nie rozumiem dlaczego tak się opierasz, przecież już od dawna należysz do mnie Eren. - szepnął oblizując skórę na moim policzku.
Chrząknąłem głośno, starając się uspokoić. 
- Co to za budynek? - powtórzyłem 
- Spotykają się w nim najważniejsi ludzie w państwie. - odpowiedział 
- Skąd pewność, że nas tam wpuszczą? 
- O to akurat najmniej się martwię. - odparł, podchodząc do bramy. 
Podszedł do jakiś żołnierzy stojących na warcie, i chwilę z nimi rozmawiał. Potem pokazał jakiś dokument a oni stanęli przestraszeni i od razy wyprostowali się salutując. 
Kapral machnął do mnie, a ja od razu za nim pobiegłem. 
- To było ekstra! - zaśmiałem się, a jego usta zrobiły to samo. 
Nigdy nie byłem w tak wielkim budynku, przed głównymi drzwiami stało jeszcze kilku żołnierzy, ale nie byli oni problemem. Nagle kapral zatrzymał się, i odwrócił w moją stronę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów.
- Jeżeli nie pytają milcz, i zero podnoszenia głosu i udawania bohatera, jasne? Chyba, że chcesz żeby nas na miejscu zastrzelili. - jego głos był w tamtej chwili bardzo poważny.
Chociaż kapral  zawsze był zimny, i nieprzystępny. Twierdził, że nauka bez bólu nie ma sensu. Człowiek bez dyscypliny niczego się nie nauczy. 
Myślałem że mnie nienawidzi, ale jeżeli by tak było nie miałbym teraz w ustach jego języka.
To nie jest nasz ostatni pocałunek...



niedziela, 13 października 2013

Rodział 7

Chcę być obok ciebie. Spędzać z tobą każdą wolną chwilę, słuchać twojego zmysłowego głosu i upajać się twoim zapachem. Czuję się jakbym stracił wszystko co kiedykolwiek osiągnąłem.
Chcę tylko abyś powiedział mi, że to zły sen. Rankiem obudzę się obok ciebie z przyjemnym uczuciem w sercu. Nie mam pojęcia czy mogę zaufać tobie, skoro ledwie powstrzymuję się aby nie przestać ufać samemu sobie. Tak często przecież sami się oszukujemy, a potem szukamy winnych w osobach które nas kochają i tracimy je.
A może to jakaś zabawa Boga z nami? Może znudziło mu się już ciągłe upominanie nas do moralnych zachowań, i po prostu najzwyczajniej w świecie nas olał?
Ludzie tak często zatracają się w nienawiści i cierpieniu, że nie chcą z tego wybrnąć Bo mają tylko to.
Wszystko inne zostało im odebrane, więc żyją nadzieją że kiedyś się zemszczą.
Sam tyle razy tak myślałem, kiedy tytani zabili moją matkę na moich oczach. Kiedy kapitan pierwszy raz mnie zgwałcił.
Teraz wiem jednak, że każda z pozoru beznadziejna sytuacja ma jakieś wyjście przez które można uciec.
Dlatego właśnie chcę aby ludzie to w końcu zrozumieli!
Mam dość oglądania jacy są słabi, i bezsilni wobec na pozór silniejszych. Muszą się w końcu postawić i zburzyć te mury nienawiści które nas dzielą.
A ja będę pierwszym, który wskaże im właśnie tą ścieżkę!
Zbliżał się wieczór. Czułem to po chłodnym wietrze, który delikatnie muskał skórę moich ramion.
Otworzyłem oczy, i usiadłem na skraju pryczy.
Do środka wszedł strażnik i rzucił na ziemię dwie miski ryżu z jakimś sosem, część tego wysypała się na podłogę a on zaśmiał się kpiąco.
- Smacznego, psy. - uśmiechnął się złośliwie, trzaskając kratami.
Spojrzał jeszcze na mnie, a ja wzdrygnąłem się czując na sobie ten zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć wzrok.
Odszedł zostawiając nas samych. Mikasa i Armin sięgnęli po jedzenie, ja jednak siedziałem cicho  nawet się nie ruszając.
Zerknąłem odrobinę na Rivailla, i znowu poczułem to palące uczucie w swoim sercu.
"Cokolwiek by się nie działo, cokolwiek byś nie powiedział - nigdy nie odejdę."
Westchnąłem głęboko. Po chwili do krat podeszła Jessica, i zawołała kapitana.
- Szef chce cie widzieć. - powiedziała spokojnie.
Kapitan spojrzał na nią tym wzrokiem. A ona jęknęła cicho. Kiedy tak patrzy to dla mnie istna tortura.
Kiedy wyszedł, popatrzyła się jeszcze na mnie.
- Ty także idziesz.
Ubrałem bluzę, i poszedłem z nią do tamtego pokoju. Nadal pamiętam kiedy Ritsu opowiedział mi o wszystkim, a ja nie byłem wtedy pewien czy to prawda czy obrzydliwe kłamstwa.
Szedłem obok Rivailla, w całkowitej ciszy. Słychać było tylko nasze oddechy. Znowu odprowadziła mnie przed te drzwi, i wepchnęła mnie tam.
Staliśmy obydwoje przed nim, a wzrok mężczyzny przechodził ze mnie na kapitana.
- Jak wam się tutaj podoba? - zapytał popijając z szklanki kaktusową wódkę. Doskonale czułem ten zapach.
Rivaille zmarszczył gniewnie brwi, poprawiając swój płaszcz.
- Daruj sobie Ritsu. Czego ode mnie chcesz?
Mężczyzna zrobił słodką minkę i podszedł do niego.
- Och, dlaczego ty zawsze musisz być taki okrutny, ale dobrze. Skoro chcesz wiedzieć. - uśmiechnął się. - Mam dla ciebie pewną propozycję.
- Hmm? - kapitan podniósł brew do góry . - Zamieniam się w słuch.
- Chciałbym abyś znów do nas dołączył. - rzekł, a mnie aż zmroziło.
Kapitan spoglądał na niego bez emocji dłuższą chwilę.
- Moja odpowiedź jest oczywista. - odparł podchodząc do niego. Był od niego niższy więc wspiął się odrobinę na palce. - Zapomnij.
Ucieszyłem się w duchu, jednak to nie trwało zbyt długo. Po chwili Ritsu szarpnął mnie, przystawiając mi nóż do gardła.
Dotknął palcem mojego policzka.
- A niech to. Szkoda takiej pięknej buźki. - wymruczał, smyrając gorącym powietrzem skórę mojej szyi.
- Puszczaj mnie! - warknąłem próbując się wyrwać. Nie dałem jednak rady.
Czułem zimne ostrze, blisko mojej skóry. Przycisnął je delikatnie, a kilka kropel bordowej krwi spłynęło mi po twarzy na szyję.
- Skończ to żałosne przedstawienie. - powiedział nagle kapitan a w pokoju zapanowała martwa cisza.
Ritsu spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie obchodzi cię to, że go zabiję? - zapytał tkwiąc w lekkim szoku, a jego dłoń jakby się zawahała.
- Nie zrobisz tego.  - odpowiedział podnosząc kącik ust w górę.
Mężczyzna zaklął głośno.
- Niby dlaczego tak uważasz?!
- Jest ci potrzebny do walki. Bez niego ten cały cyrk nie miałby sensu. - odpowiedział spokojnie kapitan.
A ja stałem ledwie łapiąc oddech, byłem szczęśliwy i jednocześnie cholernie przerażony.
Wystarczył jeden ruch i byłoby po mnie. Gdyby Rivaille nie miał racji.. tak się jednak nie stało i już po chwili wypuścił mnie ze swoich objęć.
- Masz rację. - powiedział Ritsu.
Nadal wpatrywałem się w Kapitana. Miałem wtedy cholerną ochotę żeby go pocałować.
- Jeżeli chcesz abym ci pomógł mam pewne warunki. - odparł spokojnie.
Mężczyzna skinął posłusznie głową.
- Jakie?  - spytał
- Osobna cela, i dostęp do prysznica. Nie będę żył niczym szczur jak wy.
Ritsu złapał powietrze ze świstem wołając Jessicę.
- Osobna cela, i prysznic dla Kapitana.
Dziewczyna kiwnęła głową wyprowadzając nas. Chyba coś źle zrozumiała bo wylądowałem w celi z nim sam na sam.
Nadal pamiętam jak mnie uderzył, kiedy nazwałem go psycholem.
Czy go to zabolało? Czy zrobiło mu się przykro?
- Przepraszam. - szepnąłem
Levi przeniósł wzrok zza okna na mnie.
- Przeprosiny przyjęte. - odparł chłodno.
Usiadłem obok niego na pryczy, i uśmiechałem się od ucha do ucha. Szczerze mówią w tamtej chwili było mi obojętne jak wyglądam. Chciałem się po prostu uśmiechać.
Bo uśmiech jest świetną maską, kiedy chcesz ukryć swoje prawdziwe emocje i zamiary.
Levi uśmiechnął się lubieżnie, i pocałował mnie mocno w usta. Chyba się za mną stęsknił. Bo robił to naprawdę namiętnie.
Zaczął rozpinać pasek swoich spodni, i mój też. Potem zdjął nam obu koszulki i zaczął całować moją szyję.
- Pójdziemy pod prysznic? - zapytałem odrywając się od całowania jego ust.
Usłyszałem przyjemny pomruk, i poczułem jak ciągnie mnie w stronę łazienki. Była przepiękna. Taka o jakiej zawsze marzyłem.
Jedną ręką odkręcił kurek z ciepłą wodą, a drugim pozbawił mnie bielizny.
Byliśmy tylko my dwoje. Wrogowie i kochankowie.
Woda spływała po naszych nagich ciała, podniósł mnie do góry i oparł o ścianę. Wszedł we mnie szybko, jedną ręką zatykając mi usta.
- Bądź cicho. - wyszeptał szybko wchodząc.
Drażnił mi erekcje. Czułem, że zaraz wybuchnę. Zdjął mi dłoń z usta i zaczął mnie całować.
Objąłem ramionami jego szyję, i wpatrywałem się w jego oczy.
- Ty... cholerny.... - jęczałem dochodząc.
Zagryzłem wargi, rozcinając je zębami.
Kapitan nadal milczał, ale widziałem że jest mu dobrze. Po chwili on również doszedł, puszczając moje ciało. Osunąłem się po kafelkach, czując jak moje ciało ogarnia niesamowite ciepło.
Zrobiło mi się bardzo słabo, i całkowicie upadłem zamykając oczy.
Obudziłem się kilka godzin później na łóżku w swojej nowej celi którą z nim dzieliłem.
Leżał obok mnie, chyba spał. Jego klatka piersiowa unosiła się w rytm spokojnego oddechu.
A moje serce biło tak szybko. ..

wtorek, 8 października 2013

Rozdzial VI

Rozdział  VI
Leżałem na łóżku  obok śpiącego kapitana. W pokoju było duszno,  w powietrzu unosił się jego zapach, który na moje zmysły działał jak narkotyk. Usłyszałem syreny alarmowe i jak oparzony zerwałem się z łóżka biegnąć w stronę okna.
Wyjrzałem przez nie a moim oczom ukazał się obraz uciekających z domu cywili.
Wyglądali jakby zaraz  mieli umrzeć ze strachu . 
Spojrzałem na Rivailla. Mruknął coś pod nosem, przewracając się w rozkopanej pościeli.
Za chwilę  hałas zaczął być coraz głośniejszy, przez co kapitan obudził się.
- Co ty wyprawiasz.. – jęknął otwierając powoli oczy.
- Syreny… coś strasznego musiało się wydarzyć! – krzyknąłem 
Rivaille westchnął głęboko, owijając swoje biodra  śnieżno-białym prześcieradłem. Serce biło mi ze strachu jak oszalałe. Bałem się, że wyskoczy mi z piersi.
- Musimy natychmiast zobaczyć co tam się dzieje.  – wyszeptałem przerażonym głosem.
- To pewnie nic wielkiego. – odparł spokojnie.
Nie uspokoiły mnie  te słowa. Co chwila przenosiłem wzrok z kapitana na okolicę.
Ubrał swój mundur i wyszedł ze mną na zewnątrz.
Część miasta zajął ogień. Ludzie z krzykiem ginęli w płomieniach. 
Ogarnął mnie paraliżujący moje ciało strach.
- Mikasa! Armin! – krzyczałem ile sił w płucach, czując jak gardło pali mnie żywym ogniem.
„Nie mogę ich stracić.. Nie w taki sposób.. „
Rivaille spojrzał na  mnie zirytowany.
- Przestań się wydzierać, to nic nie da. Nie usłyszą cię w tym hałasie.
Omiótł wzrokiem całą okolicę, trwając w milczeniu. 
Nie było żadnych tytanów, nie miałem pojęcia co się w ogóle dzieje. Stałem zdezorientowany w środku tego piekła.
Nagle za swoimi plecami usłyszałem klaskanie, odwróciłem się i zobaczyłem jakiegoś nieznanego mi mężczyznę.
Rivaille zmarszczył gniewnie brwi. Wyglądał jakby go znał.
Niebiesko-włosy, wysoki mężczyzna o  wyjątkowo dziwnej urodzie stał przed nami uśmiechając się  delikatnie. 
- Kim jesteś? – warknąłem zaciskając dłonie w pięści. 
Nie usłyszałem z jego strony odzewu, obydwoje stali w ciszy przyglądają c  się sobie.
- Odpowiadaj draniu! 
Mężczyzna cmoknął, podchodząc do kapitana na odległość dwóch metrów.
- Uspokój tego urwisa, albo sam to zrobię. – powiedział lukrowym głosem.
Rivaille spojrzał na mnie szybko.
- Ucisz się , Eren. – szepnął do mnie.
On podniósł prawą brew do góry, i teraz stał przede mną.
- Eren.. – powiedział cicho.. – To ty jesteś tym człowiekiem mutantem? – zapytał, a ja czułem jak złość się we mnie piętrzy i szuka drogi ucieczki.
- To sprawa między nami, Ritsu. – powiedział nagle Rivaille, spoglądając na mnie kątem oka.
Ristu? Kim on właściwie jest? Skąd tak naprawdę  się znają? – te pytania ciągle krążyły w mojej głowie nie dając mi spokoju. 
- Mam dla ciebie pewną propozycję, nie do odrzucenia. – zaczął dotykając mojej twarzy. 
- Ale to  później .. teraz pójdziecie z nami. – dodał zabierając rękę z mojego policzka.
Zza jego pleców wyłoniło się jeszcze sześć  odzianych w maski ludzi.
Jedna z nich była kobietą, odsłoniła delikatnie czarny materiał a ja przez ułamek sekundy widziałem jej liliowe oczy. 
Cały czas wpatrywała się w kapitana.
- Zabierzcie ich do kryjówki.. A tego.. – wskazał na mnie palcem – przyprowadźcie do mnie.
Przestraszyłem się nie na żarty. Po jaką cholerę miałbym tam iść?
To nie ma sensu.
Rivaille bez słowa oddał się w ich ręce, ja szarpałem się jeszcze chwilę  ale zaraz uległem.
- Gdzie jest moja siostra?! – wrzasnąłem wściekły
- Za niedługo się z nią zobaczysz. – odparł Ritsu, oddalając się od nas. 
Po chwili ktoś założył mi na oczy czarną przepaskę, abym nie widział gdzie  tak naprawdę nas wiozą.
Siedziałem w wozie, majstrując przy kajdankach na swoich nadgarstkach.
- Gdzie oni nas zabierają? – spytałem czując  jak obok mnie siedzi kapitan.
- Do podziemi. – odpowiedział szybko.
- Znasz to miejsce? 
Na nic więcej już nie usłyszałem odpowiedzi.
Jego głos nadal był zimny, nie słyszałem w nim strachu czy dezorientacji. Wyglądało to tak jakby wiedział, gdzie i po co się udajemy.
Przez resztę  drogi siedziałem cicho. Słyszałem tylko stukot końskich kopyt, i oddech kapitana.
Był niespokojny, ale przyjemnie się w niego wsłuchiwało. 
Cisze przerwał jego głos.
- Eren.. – powiedział na pozór obojętnym głosem. – Nie rób niczego głupiego, jasne?
- Tak, kapitanie. – odpowiedziałem zamykając oczy.
Udało mi się  na chwilę   zdrzemnąć. Z transu wybudził mnie jednak krzyk jakiejś kobiety.
- Wychodzić! Natychmiast! – nie przestawała krzyczeć
Przez czarny materiał wyczułem promienie słońca, a potem wylądowałem na podłodze. 
Kapitan pomógł mi wstać, i rozwiązał mi przepaskę.
Potem poczułem czyiś dotyk na ramieniu. Nie była to męska dłoń, była delikatna .. kobieca.
- Pójdziesz ze mną.. – powiedziała chłodno.
Rivaille podszedł do niej, i wyszeptał jej coś do ucha. Nie mam pojęcia co to było, ale ona tylko kiwnęła głową.
Kiedy ciągnęła mnie w stronę jakiś drzwi, ciasno założone kajdanki ocierały się o moją skórę i raniły ją. Co powodowało ból, i dyskomfort.
- Gdzie mnie prowadzisz? – zapytałem krocząc za nią  w jakiś ciemnych korytarzach.
- Do jego sypialni.  – odrzekła spokojnie
- Sypialni? – powtórzyłem zdziwiony, i jednocześnie niesamowicie przestraszony.
- Nic ci nie będzie Staraj się tylko nie pyskować a wyjdziesz z tego cały. – powiedziała poklepują mnie po ramieniu, i otwierając ogromne żelazne drzwi.
W całym pomieszczeniu czuć było zapach cynamonu,  nie było tam zapachu wilgoci  i zgnilizny.
Wszedłem do środka, i wzdrygnąłem się kiedy niespodziewanie z hukiem je zamknęła.
Powitały mnie czerwono-krwiste ściany.
Szara, kamienna posadzka i surowy gotycki wygląd przyprawiał mnie o dreszcze.
Zresztą w całym pomieszczeniu było chłodno. 
- Witaj. – usłyszałem za sobą głos.
Podskoczyłem lekko, będąc blisko zawału serca. Po plecach przeszły mi ciarki
Milczałem.
- Kultura nakazuje odpowiedzieć. – uśmiechnął się wychodząc naprzeciw mnie.
- Nie będę z tobą rozmawiać. – odpowiedziałem cicho, nawet na niego nie patrząc.
 - Pewnie ciekawi cię przeszłość twojego drogiego kapitana, co ? – spytał podchodząc do barku, i nalewając do dwóch szklanek whisky.
Nadal milczałem. On jednak nie przestał mówić.
- Opowiadał ci o tym jak razem mordowaliśmy niewinnych ludzi? – dodał podając mi szklankę .
Wziąłem ją mimo wszystko. Jednak nie wypiłem ani kropli.
- On wziął sobie na celownik młodych, atrakcyjnych chłopców.. zawsze wiedziałem że coś z nim nie tak. 
Otworzyłem usta zszokowany. 
- Nie chcę tego słuchać! – krzyknąłem, a mój głos odbił się echem.
Jednak on postanowił dokończyć swoją opowieść.
- Pewnego dnia zabił syna premiera.. – zaczął  - O tym też ci nie wspomniał? 
Zapytał zdziwiony głosem, patrząc na mój wyraz twarzy.
- A zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, że młodzieniec był bardzo uparty. Nie chciał się z nim przespać. A przecież on tak ładnie prosił, przystawiając mu nóż do gardła. A kiedy ów młodzieniec nazwał go psycholem… 
- Dosyć! – wrzasnąłem drżącym głosem.
- Tobie też coś zrobił? 
Podszedł do mnie, i pogładził mnie po policzku.
- Skrzywdził coś tak niewinnego? – wciąż nie przestawał pytać, a ja czułem jak łzy spływają mi po policzku i upadają na jego dłonie.
- Jessica! – krzyknął a kobieta sekundę później pojawiła się w pokoju. 
- Zabierz go to celi. Zdejmij mu te kajdany, nie chcę żeby cierpiał. – dodał poważnym tonem głosu.
- Tak, jest! – odparła, uwalniając moje dłonie, i wyprowadzając mnie z pomieszczenia.
Kilka chwil później byłem już na miejscu. Wszedłem cicho do środka, nie chciałem z nikim rozmawiać.
Chociaż była tam Mikasa i Armin nie zwróciłem na nich szczególnej uwagi, cieszyłem się  tylko że nic im nie jest.
Rivaille patrzył się w moją stronę. A ja nawet nie  zaszczyciłem go spojrzeniem. 
Brzydziłem się nim, mimo iż nie chciałem wierzyć w to co mówił tamten mężczyzna. Coś jednak w środku, w mojej głowie uparcie trzymało się  tego bym w to uwierzył.
Mikasa spuściła głowę na dół, a po chwili kobieta wyciągnęła ją na zewnątrz celi i zaczęła ją do niego prowadzić. Siedziałem jak mysz pod miotłą, dotykając odcisków metalu na mojej skórze.
Nie miałem pojęcia nawet dlaczego tu jestem, może to jakieś porachunki z przeszłości ?
Niczego już nie byłem pewien.
Po chwili kobieta zabrała tez Armina, zostawiając mnie sam na sam z kapitanem.
Zaraz potem usłyszałem jego głos.
- Zrobił ci coś? – zapytał 
Milczałem jak  grób, przymykając powieki.
- Zadałem pytanie.
Otworzyłem oczy patrząc na niego obojętnie.
- Opowiedział mi tylko twoją przeszłość. – odparłem chłodno, widząc zdziwienie na jego twarzy.
Teraz to on się nie odzywał.
- Wiesz.. –zacząłem – myślałem, że  kiedyś byłeś normalnym człowiekiem, ale się myliłem ty od zawsze byłem psycholem.  – szepnąłem
Plask.
Poczułem pieczenie na policzku, i automatycznie dotknąłem go. Widziałem jego twarz, znowu  tak wyglądał jakby chciał mnie zabić.
Odszedł ode mnie, kładąc się na swoim posłaniu. 
Wbiłem wzrok w podłogę. Co chwila ocierałem cieknące łzy, zachowując się bezgłośnie.
Niczego więcej od niego nie usłyszałem.

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 5

Kolejny rozdział specjalnie dla was :) Proszę was o komentarze, jeżeli coś wam się nie podoba zmienię to, ale muszę wiedzieć co robię nie tak. Rozdziały będą dodawane albo codziennie, albo co kilka dni. Jeżeli nie dodam nic przez dwa tygodnie oznacza to że nie żyję, a teraz zapraszam was do lektury :

Opadłem zmęczony na łóżko, kiedy usłyszałem jak drzwi do sali otwieraja sie..a moim . oczom ukazał się Erwin Smith.
Wysoki, postawny mężczyzna wszedł do środka nie zwracając na mnie żadnej uwagi.
Wyglądał tak jakby to co zobaczył, nie wywarło na nim większego wrażenia. Stanął obok łóżka kapitana i ściągnął swoją czapkę kładąc ją na materac. 
Odchrząknął głośno, i zaczął mówić.
- Widzę Kapitanie, że szybko wracasz do zdrowia. - uśmiechnął się, spoglądając na mnie. 
- Za kilka dni stąd wyjdę. - odparł chłodno, odsuwając się ode mnie. 
Zauważyłem, że to zrobił i poczułem się niezręcznie. Pewnie chciał już żebym sobie poszedł.
Wstałem więc, i trzymając w dłoniach resztę garderoby wybiegłem z sali.
-Coś ty mu zrobił? - zapytał widząc moją żałosną ucieczkę.
Ja ubrałem się w toalecie, i stałem przed drzwiami podsłuchując ich.
"Jakie to żałosne.." - powtarzałem wciąż w myślach.
Nie zrezygnowałem jednak z tego i starałem się być jak najciszej aby żaden z nich się nie zorientował.
- Co zrobisz kiedy stąd wyjdziesz? - głos Erwina lekko drżał.
Oni znali się od dawna, nie wiem czy można to nazwać przyjaźnią.. ale Kapitan Rivaille go akceptował. Jednak nigdy nie pozwolił mu zbliżyć się dalej niż zwykła rozmowa.
Ze mną było odwrotnie.. nie czułem się jakoś specjalnie wyjątkowo ale może skoro robi ze mną takie rzeczy coś jednak dla niego znaczę?
- Muszę coś załatwić.. - odpowiedział mu, a blondyn zaśmiał się cicho.
- Coś czy kogoś?
- Te szczury zaczynają mi działać na nerwy. - warknął wstając powoli.
Zesztywniałem ze strachu, myśląc że czarnowłosy zauważył moją obecność. Po chwili jednak odetchnąłem z ulgą.
Po dziesięciu minutach trwania w takiej pozycji zaczęły boleć mnie nogi, więc usiadłem na ławce obok drzwi. Siedziałem tak kilka minut kiedy usłyszałem jak drzwi od jego pokoju otwierają się i blondyn wychodzi.
Zauważył mnie i usiadł tuż obok. Czułem się niezręcznie po tym co wydarzyło się wcześniej.
- Wiesz..  - zaczął - jestem pełen podziwu, że udało ci się go choć trochę udomowić.
- Huh? - zdziwiłem się, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Westchnął głęboko.
- Nie musisz się tego wstydzić. W tym miejscu każdy ma jakieś słabości.. - uśmiechnął się, patrząc nostalgicznie za okno przed nami.
Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Ja.. ja nie mam żadnych słabości. - odpowiedziałem cicho, ściskając w palcach jedwabną chusteczkę.
Erwin zaśmiał się i spojrzał na mnie a jego oczy nie przestawały się śmiać.
- Związek z tym facetem może okazać się bardziej toksyczny niż wybuch bomby atomowej.
Rozczochrał mi włosy i wstał.
- Do zobaczenia. - uśmiechnął się, machając mi na pożegnanie.
Byłem całkowicie zdezorientowany, więc szybko tylko skinąłem głową.
Nie słyszałem aby Rivaill mnie do siebie wołał, czy sam wyszedł zobaczyć czy na niego nie czekam.
Wróciłem więc do swojego mieszkania.
Przed nim stały jakieś dwie kobiety. Dopiero po chwili zorientowałem się że są to prostytutki.
Kiedy jedna z nich uśmiechnęła się do mnie figlarnie i podeszła powoli.
- Masz ochotę się zabawić chłopcze? -spytała jedna z nich poprawiając swój wylewający się z gorsetu biust.
- Nie.. ja chcę tylko wejść do domu. - odparłem spokojnie.
"Nie sprawiać problemów" - powtarzałem w myślach jak modlitwę
Obydwie uśmiechnęły się.
- Jesteś taki słodziutki. - jęknęły dotykając mojego policzka, a ja odepchnąłem ich dłonie.
Bóg jeden wie co nimi robiły.
Przestraszyły się, i przepuściły mnie szybko.
Wszedłem do swojego mieszkania, rzucając klucze na komodę, a buty i płaszcz na podłogę.
Nie mogłem przyzwyczaić się do tej pustki w okół.
*
Jest już po dwudziestej trzeciej. Leżę w wannie w której woda już dawno zrobiła się zimna.
Nic jednak nie równa się z tonem głosu jakiego używa w stosunku do mnie.
Żeby to porównać musiałbym chyba przechadzać się nagi na biegunie północnym.
Uśmiechnąłem się do siebie, wychodząc z wanny.
Chłodny wiaterek owiał moją nagą skórę, na której zaraz pojawiła się gęsia skórka.
Starłem krople wody ręcznikiem, i ubrałem na siebie bieliznę i jakąś starą białą koszulkę.
Było zimno. Środek stycznia.
Boso stanąłem za zimnych kafelkach w kuchni i zalałem herbatę. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach malinowej herbaty.
Dostałem ją od Armina na gwiazdkę. Niby nic a tutaj sporo warta. Jemu podarowałem kilka książek o których zawsze marzył, nie chcę opowiadać jak je zdobyłem..
Usiadłem na krześle trzymając w dłoniach parujący kubek.
Dmuchałem w niego kilka razy biorąc małego łyka.
" Pyszne.." - pomyślałem zaciągając się aromatycznych zapachem.
Przywoływał same przyjemne wspomnienia, nie te które bolały. Tylko takie o których chciałem pamiętać.
Jak na przykład to kiedy z całą rodziną wyjechaliśmy na wycieczkę w  góry.
Mikasa z mamą przygotowywały posiłki a ja z moim ojcem wyruszaliśmy na polowanie.
Jedyne złe wspomnienie które mam to... zacisnąłem mocno pięści.
Kiedy już przypominasz sobie o nich, chcesz jak najszybciej zapomnieć a one jak na złość jeszcze bardziej krążą w twojej głowie.
Położyłem kubek na stół i poszedłem do swojej sypialni.
Noc to najgorsza pora dnia. Zaczynasz zadręczać się myślami nie mając co ze sobą zrobić.
I każde kolejne wspomnienie przywołuje następne, i tak zatacza się koło z którego nie możesz wyjść.
Siedzę na łóżku gryząc delikatną skórę warg, i po chwili czuję metaliczny posmak krwi w ustach.

Kiedy kogoś nienawidzisz czujesz do niego odrazę, jednak po jakimś czasie ona mija i zostaje Ci  tylko żal. Coś co sprawia, że stajesz się smutny a smutek separuje nas od ludzi czyniąc nas wrakiem człowieka.
Zastanawiałem się o jakich ludziach wspominał Rivaill.
Zemsta do niczego nie prowadzi, jednak czasami jesteśmy już zbyt przesiąknięci cierpieniem że nie dostrzegamy innej drogi.
Zgasiłem  światło i położyłem się spać.

2:22
Obudziłem się nagle, cały zalany potem. Śnił mi się koszmar..znów ten sam.
Przełykam głośno ślinę. W tej ciemności jestem w stanie dostrzec tylko swoje dłonie.
Znowu to samo uczucie.. jakby ktoś próbował mnie udusić - to zdarza się coraz częściej.
Wstałem i skierowałem się do kuchni po kubek ze zrobioną wcześniej herbatą. Wystygła i nie smakuje już tak dobrze, mimo to ugasiła moje pragnienie.
Wróciłem do łóżka zaglądając przez okno. Cała wioska już spała, tak beztrosko i spokojnie - jakby nie dopuszczali do siebie myśli, że coś im się może stać.
Na niebie nie było żadnych gwiazd.
Pamiętam jak Ojciec opowiadał mi, że jeśli nie ma żadnej na niebie to oznacza że Bóg spełnił właśnie życzenia tych najbardziej potrzebujących.
Wtedy jeszcze w to wierzyłem, teraz mogę się tylko łudzić..
Musze spróbować zasnać..
Byłem bardzo zmęczony, wiec sen przyszedł do mnie bez specjalnego zaproszenia.

**
Rankiem wyszedłem z mieszkania, kierując się od razu w stronę pobliskiego sklepu. Musiałem kupić parę owoców i warzyw, bo mam dość już  tego chemicznego gówna.
Jedząc to czułem jak mój mozg zamienia się w pochodna tego taniego syfu.
W zgiełku kilkudziesięciu osób spostrzegłem czuprynę czarnych długich włosów, od razu wiedziałem ze to Mikasa, a obok niej jeszcze niższa blond postać.
- Mikasa! Armin! - krzyknąłem do nich radośnie, biegnąc w ich stronę.
Rozmawialiśmy chwile, ja opowiadałem o tym ze kapitan wyzdrowiał i jak bardzo się z tego cieszę, a po jej minie widziałem ze nie za bardzo ja to interesuje.
- Wiecie kiedy wyrusza następny patrol? - zapytałem, chcąc przygasić ta niezbyt przyjemna atmosferę jaka panowała miedzy nami.
Armin zamyślił się po chwili wyciągając z kieszeni jakiś notatnik.
- Mam tutaj wszystko zanotowane.. - uśmiechnął się. - Następny wyrusza.. za dwa dni.
Dwa dni to nie tak długo, nie zanudzę się na śmierć.
Kiedy miałem odchodzić, poczułem dotyk na swoim ramieniu. Po chwili spostrzegłem, ze to Mikasa.
- Uważaj na siebie. - powiedziała cicho, odgarniając mi niesforne kosmyki włosów z czoła.
Kiwnąłem głowa, i odszedłem. Kupiłem jeszcze kilka rzeczy i wróciłem do mieszkania.
Przygotowałem sałatkę i kawałek mięsa.
Zwykły kurczak, a wydałem na niego masę pieniędzy.
Tutaj mięso jest na wagę złota, zieleniny jest pełno wiec nie jest zbyt droga.
Pierwszy raz od kilku tygodni mam w ustach jakieś wartościowe jedzenie. Wcześniej moim pożywieniem były zupki instant.
Nie trzeba było spędzać dużo czasu przygotowując je, wystarczyło tylko zalać woda i gotowe.
Gdy jesteśmy leniwi, uciekamy się do najprostszych rozwiązań.
Kiedy bylem już pełen, schowałem resztki do lodówki i zacząłem sprzątać w kuchni. Myłem naczynia, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Woda była bardzo gorąca, wiec odrobine się przy tym spociłem. Przetarłem czoło ręcznikiem idąc do swojego pokoju.
Przecierałem lepkie od potu włosy, nie patrząc przed siebie. Wywaliłem sie, na twarda drewniana podłogę.
Przed swoim nosem zobaczyłem, czarne buty. Kierowałem wzrok coraz wyżej i wyżej dochodząc aż do twarzy.
- Kapitan Rivaille?! - krzyknąłem szybko wstając.
- Czy ty zawsze musisz być taki niezdarny.. - rzucił oschle, siadając na fotelu.
Dobrze, ze w pokoju panował porządek. Nie chce aby pomyślał o mnie cos złego. Doskonale wiem jakim jest pedantem.
Usiadł, zakładając nogę na nogę i wpatrywał się we mnie.
- Zjesz cos? A może napijesz się  herbaty? - pytałem uśmiechając się.
Rivaille przeczesał dłonią włosy, rozsiadając się bardziej.
- Nie przyszedłem tutaj na herbatkę. - odpowiedział uśmiechając się uprzejmie, niepokojąco uprzejmie.
Jego glos przybrał lukrowa barwę.
- Przyszedłeś mnie odwiedzić? - zdziwiłem się, nie wiedząc sam jakie głupoty opowiadam.
- Mógłbyś się odwrócić? - powiedział nagle
Zrobiłem to o co prosił. Stałem odwrócony do niego tyłem. Myślałem ze może mam zabrudzone spodnie czy cos. Jednak jemu chodzilo o cos innego, zorientowałem się dopiero po chwili.
- Wiesz uważam, ze lepiej wyglądałbyś bez tych ubrań. - skwitował po dziesięciu minutach oglądania mnie.
Odetchnąłem głęboko.
"Wiedziałem!" - krzyknąłem w myślach
- Ja tak nie uważam.. - odpowiedziałem cicho.
Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, po chwili znalazł się tuz obok mnie.
- A ja wręcz nalegam, abyś je zdjął. - rzekł dotykając mojego pośladka.
Zaczerwieniłem się, odsuwając się od niego na bezpieczna odległość.
- Co Pan wyprawia.. - mruknąłem zasłaniając usta dłonią. Czułem jego dotyk tam na dole.
Cicho przy tym mruczał, niczym zadowolony kotek.
- Mam dla ciebie prezent. - wyszeptał wprost do mojego ucha, wręczając mi do ręki jakąś torbę.
Sięgnąłem po zawartość wyciągając ja na zewnątrz.
Jedyne co wtedy zagościło na mojej twarzy to szok i zawstydzenie.
- Nigdy tego nie włożę! - krzyknąłem rzucając to na lóżko.
Krótka sukienka w lawendowym kolorze, a do tego kocie uszka i czarne pantofelki.
Stałem zażenowany, wyobrażając sobie jakbym w tym wyglądał. Nie chciałem robić z siebie kompletnego idioty. Jeżeli lubi takie rzeczy, niech idzie do burdelu.
Albo nie.. nie chce aby dotykał kogoś innego w ten sposób. Nie chce aby pragnął kogoś innego, czy nawet zwrócił na kogoś uwagę. Chce żeby był tylko mój, tylko i wyłącznie dla mnie.
Zamknąłem oczy, odwracając się do niego twarzą i pocałowałem go delikatnie. Nie było w tym żadnej namiętności, czy pożądania, zwykły pocałunek.
- Zrobię to dla ciebie Kapitanie. - szepnąłem zawstydzony.
Uśmiech na jego twarzy był dla mnie podziękowaniem... 



Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony