wtorek, 1 października 2013

Rodzial 2

Kolejne dni mijaly wyjatkowo szybko. Caly ten czas ciezko cwiczylem, i udoskonalalem swoje umiejetnosci manewru. Potem szedlem na obiad i wracalem do swojego namiotu. 
Nie widzialem go od tego czasu, kiedy wyjechal na delegacje do siedziby najwazniejszych osob w panstwie. Nie zebym za nim tesknil. 
Zrobilem kwasna mine dotykajac dolne okolice mojego ciala, ale wyruszajac sam na patrole czulem sie co najmniej dziwnie. 

Teraz byl juz wieczor, siedzialem przed swoim namiotem palac papierosa. Tutaj na wojnie,to jedyny sposob aby sie odstresowac, nie liczac agresji i przemocy.
Z moich rozmyslen obudzil mnie glosny dzwiek otwierania polnocnej bramy, spojrzalem z ciekawoscia w tamta strone i zobaczylem jak do miasta wjezdza dwudziestu najlepszych zolnierzy.
Byli szkoleni w zabijaniu. Najwierniejsi bohaterowie dla krola, ktory juz dawno poddal sie wszech otaczajacej korupcji , i zaklamaniu.
Obserwowalem ich bez ekscytacji, ale po chwili kiedy zobaczylem jak na koncu wjezdza ten powoz a z niego wychodzi Riveill serce podeszlo mi do gardla.
Z daleka widzialem jak kloci sie z innym kapitanem, najprawdopodobniej z powodu opoznionego przyjazdu. Jakis wysoki blondyn krzyczal i wymachiwal rekoma na czarnowlosego, kiedy on stal niewzruszony a po chwili sam odszedl.
Ucieszylem sie w duchu.  Sam nie wiedzialem do konca z czego, po prostu nagle w srodku poczulem jak ogarnia mnie cieple uczucie spokoju. 
Widzialem jak kieruje sie w moja strone, jednak zaraz kompani z jego grupy porywaja go ze soba. Posmutnialem odrobine, Mikasa i Armin sa na szkoleniu a ja zostalem zupelnie sam. 
I stalem wtedy sam w samym srodku wioski, nie majac nikogo kto zdolalby mnie pokochac.
Wszyscy wokol mnie cieszyli sie z efektow swojego treningu a ja jak kompletny glupiec wpatrywalem sie w blekitne niebo. Nie zwracajac na nic innego uwagi. 
Czasami chcialbym byc ptakiem, moglbym poleciec gdziekolwiek bym zechcial, byle tylko nie zlamac skrzydel.
Sluchalbym szumu wiatru, krzyku drzew.. ale bylbym bezpieczny..
Nikt nie moglby mnie zranic, mentalnie lamac mi serca..
Postanowilem pojsc do baru gdzie przebywal i pogratulowac mu zwyciestwa. 
Slyszalem, ze bez pomocy nikogo zabil dwudziestu tytanow. Powoli szedlem w strone budynku, myslac nad trescia jaka chce mu przekazac.
W jaki sposob mialem to zrobic.. i dlaczego wogole chce? 
Przeciez skrzywdzil mnie w tak okrutny sposob, grozil mi ze zrobi to jeszcze.. 
A ja pomimo tego lgne do niego jak cma do ognia, narazajac sie na niebezpieczenstwo.
Wszedlem przez prog a osiem podejrzliwych oczu spojrzalo w moja strone. Szukalem wzrokiem Leviego. W koncu znalazlem, ostatni stolik kolo okna, nie siedzial sam obok niego bylo jeszcze 3 jego kompanow. 
Poprawilem plaszcz munduru, i glosno odetchnalem. Kiedy wylonilem sie od razu znalazlem wzrok Rivailla na mojej osobie.
Zolnierze obok niego rowniez patrzyli sie na mnie. 
- Cos nie tak, Eren? - zapytal Levi pewnie nie spodziewal sie tutaj mojej osoby, a mimo tego przyszedlem.
Przelknalem glosno sline, a moja odwaga zmalala z tysiaca do zera. 
- Ch-chcialem.. - zaczalem jakajac sie, na co zolnierze obok niego wybuchneli smiechem.
On jednak przygladal mi sie uwaznie, jakby nie zwracajac uwagi na te siedzace szympansy w ludzkiej skorze i sluchal moich slow.
- Chocialem pogratulowac ci ilosci zabitych tytanow. To naprawde robi wrazenie! - krzyknalem na jednym tchu, sciskajac w na piersi kluczyk ojca. 
Pamieta tez dzien, kiedy Riveill zwrocil mu go pomimo zakazow ze strony sadu. Wzial na siebie wszystkie konsekwencje, i cala odpowiedzialnosc. Nadal jednak uwaza, ze tylko on bylby w stanie zabic mnie w formie tytana. 
Moze to i lepiej, ginac z reki wybitnego bohatera, a nie zwyklego bojazliwego zolnierza..
Kiedy uslyszal co do niego powiedzialem usmiechnal sie. Nie byl to jednak usmiech podobny do tego ludzkiego, a raczej sposob w jaki chcial mi za to podziekowac.
- Eren, usiadziesz z nami? - spytal nagle, kiedy juz mialem zamiar odejsc.
Skinalem glowa, i usiadlem naprzeciw niego. 
Jego oczy wpatrzone we mnie, chlodne i jednoczesnie plonace ogniem. Mam wrazenie ze ich kolor mnie przytlacza.  Wiem jak beznadziejnie to brzmi, ale niestety nie moge sie powstrzymac. 
Jego twarz nie wyrazala niczego. Smutku, prosby czy chociazby iskierki radosci, tylko czarna jak smola przestrzen wpatrywala sie w moje cialo rozrywajac je na kawalki i rozrzucajac po calym swiecie.
- Napijesz sie? - spytal sie, przez przypadek dotykajac mojej dloni.
Pokiwalem przeczaco glowa, nie mialem ochoty na alkohol a tym bardziej na pozniejsze konsekwencje.
Bawilem sie dobrze, wszyscy nawiazalismy ze soba jakis kontakt i dzielilismy sie historiami 
z naszego zycia. Nie dalem sie namowic nawet na krople wodki kaktusowej, na ktora namawiali  mnie pozostali.
Godzine pozniej, rozchodzili sie do swoich namiotow. 
Szedlem krok w krok z czarnowlosym, trwajac w ciszy. Nie byla ona jednak krepujaca, a raczej przyjemna. 
Ni stad ni z owad postanowilem zapytac go, o jego dawne zycie.
- Dlaczego zrezygnowales z zycia w gangu? - zapytalem nagle burzac napiety spokoj.
On spojrzal na mnie zdziwiony, jakby nie mial pojecia co ma mi odpowiedziec.
Zmarszczyl brwi przyszpieszyl kroku.
- Powiesz mi? Chcialbym wiedziec.. - wyszeptalem denerwujac go coraz bardziej.
Nie wiedzialem jak szybko moge przekroczyc te granice.

Wkurzylem sie nie na zarty, i stanalem teraz przed nim. Wygladalem niczym malutki szczeniaczek, ktoremu marzy sie aby zostac rasowym psem.
- Odpowiedz! - krzyknalem.
Po chwili poczulem jak lapie mnie za nadgarstki i ciagnie w strone lasu.
Przestraszony, zaczalem panikowac.
- Pusc mnie! Zostaw! - krzyczalem ile sil w plucach, probowalem sie wyrywac jednak uscisk na jego nadgarstku byl zbyt silny abym sam sobie z nim poradzil.
Bezsilnosc jest gorsza niz cierpienie. Bo pomimo swiadomosci, ze moglbys sie z tego uwolnic, nie mozesz wykonac zadnego ruchu. Mozesz tylko patrzec jak zabierajac ci najcenniejsze co tylko masz w sobie. 
Niewinnosc, i czystosc ducha. Jezeli cie tego pozbawia, staniesz sie brudna szuja ich pokroju.
A od tego nie ma ucieczki, jedynym wyjsciem jest smierc.
- Badz cicho. - powiedzial oschle, rzucajac mnie na twarda ziemie. Kiedy zaczal rozpinac plaszcz swojego munduru rzucilem, sie do ucieczki.
Nie na wiele sie to zdalo, poniewaz juz po chwili upadlem na ziemie.
Trafilem chyba na cos ostrego, bo czulem jak delikatna skora na policzku rozcina sie i zaczyna swedziec.
Nachylil sie nademna z zamiarem pocalowania mnie, jednak ja naplulem mu prosto w twarz. 
Spojrzal na mnie lodowato, scierajac sline ze swojego policzka.
A ja po chwili zalowalem swoich czynow. Nie pamietam ile czasu mnie okladal, ale nie trwalo to chwili.
- Dawno tego nie robilismy, co. Stesknilem sie za toba Eren. - wyszeptal lizac miekka skore na jego szyi.
Rozszerzyl mi nogi, a ja poczulem cos twardego miedzy swoimi posladkami.
Zacisnalem mocno zeby, to samo zrobilem z powiekami. 
Nie mialem ochoty patrzec na jego twarz kiedy tak mnie krzywdzil. Nie chcialem tego pamietac, chcialem zapomniec i miec pewnosc ze przeciez ktos taki jak on nie bedzie chcial mnie skrzywdzic.
Skulilem sie w sobie, przestalem jednak plakac.
Spojrzalem pustym spojrzeniem w jego oczy. On usmiechnal sie lubieznie i naslinil swojego czlonka. 
- A-argh! - krzyknalem spazmatycznie lapiac powietrze do pluc.
Rana ktora zagoila sie niedlugi czas temu, zaczela znow sie odnawiac. Nie bolalo tak jak za pierwszym razem, ale nie nalezalo to do niczego przyjemnego.
Polozylem rece na zimna , skroplona wilgotna rosa  trawe i otworzylem oczy.
Widzialem kolor jego oczu,  moglbym w nim utonac. Nie chce jednak jeszcze umierac, chce sie w tym zatracic. 
Zacisnalem zeby i polozylem dlonie na jego ramionach. Przytulilem go, najczulej jak potrafilem. 
Bol byl juz do zniesienia, czulem nawet cos co mozna nazwac przyjemnoscia.
Bo trafial w moj czuly punkt, po chwili znow zostawiajac mnie glodnego. Pragnacego osiagnac spelnienie.
Trwalem w tej pozycji chwile, do czasu az doszedl. Tym razem nie zrobil tego we mnie, spuscil sie na trawe obok mnie. 
Zmeczony opadl na moje cialo. Trwalismy tak w ciszy, zaden z nas nie chcial pierwszy zaczac rozmowy, czekalem az cisze przerwie jego glos. Byl niski - jeszcze. Taki byl.
- Za dwa dni wyruszam na misje. - powiedzial spokojnym glosem.
- Na misje? - spytalem a moj glos zadrzal.
- Na polnocy tytani zaatakowali wioski. - odparl wstajac powoli.
Podniosl z ziemi swoje ubrania, i wlozyl je na siebie. Poczulem delikatnie uklucie w sercu. Bylo jednak na tyle silne, abym je poczul.
Krzyknalem do niego, kiedy mial juz odchodzic.
- Moge isc z toba? 
Nie oczekiwalem ze sie zgodzi. Mialem jednak jeden cel w zyciu.. pozabijac wszystkie te scierwa bez wzgledu na to czy ktos wyrazi na to zgode czy nie.
- Az tak bardzo chcesz zginac? - spytal retorycznie, patrzac sie na mnie tym swoim wzrokiem.
- Nie bede siedzial spokojnie, kiedy nie daleko stad gina niewinni ludzie! - warknalem 
Rivaille westchnal zirytowany.
- Nie ma mowy. - rzekl zimno, i odszedl zostawiajac mnie samego.
- Ale..- otworzylem usta aby cos powiedziec, jednak zaraz znow je zamknalem.
Zacisnalem zeby ze zlosci..
Wrocilem do wioski, i skierowalem sie w strone swojego spoczynku.
Nie chcialem niepotrzebnie zwracac na siebie uwagi. 
Pech jednak chcial, ze po drodze spotkala mnie moja siostra, Mikasa.
- Eren! Szukalam cie! - krzyczala podbiegajac do mnie.
Zdziwila sie widzac rane na moim policzku.
- Co ci sie stalo? - zmarszczyla gniewnie brwi. 
Rana byla bardzo widoczna, i piekla niemilosiernie.
- Przewrocilem sie, i rozcialem skore o ostry kamien. - odpowiedzialem cicho.
Dziewczyna przewrocila oczami.
- Zacznij na siebie uwazac. - skarcila mnie przemywajac mi rane woda.
- Dlaczego mnie szukalas? - zapytalem zaciekawiony, krzywiac sie kiedy polala ja jodyna.
- Szukaja chetnych do wyruszenia na misje. Chca miec u siebie najlepszych, wioska za polnocy zostala zaatakowana i doszczetnie spalona. Jezeli czegos z tym nie zrobia grozi nam niebezpieczenstwo. - odpowiedziala, naklejajac mi na policzek plaster.
- Rekrutuja wszystkich? - dopytywalem sie wciaz.
Nie mialem zamiaru siedziec w stanie wegetacji, kiedy moglem ich wszystkich pozabijac.
- Wydaje mi sie, ze tak. - usmiechnela sie siadajac na murku obok mnie.
- Chcialbym sie zapisac. - powiedzialem nagle, a usmiech z jej twarzy zniknal bardzo szybko.
Mikasa spojrzala na mnie przerazona. Pamieta jak dzis, kiedy o maly wlosy nie stracila swoje brata, kiedy on zamienil sie w tytana.
- Jestes pewien? - zamyslila sie chwile, a jej twarz posmutniala.
Chlopak skinal glowa.
Czarnowlosa spojrzala na niego ze lzami w oczach.
- Chce abys mi cos obiecal. - zaczela a lzy splynely po jej policzku. - Cokolwiek by sie nie dzialo, nie zamienisz sie w tytana. 
Spojrzalem na nia zdziwiony, jednak po chwili usmiechnalem sie.
- Obiecuje. - powiedzialem spokojnie, a wiatr rozwial jej kruczo czarne wlosy.
Przytulila sie do mnie, najmocniej jak umiala prawie mnie duszac.
Wiedzialem ze ma tylko mnie. Nasi rodzice nie zyja, mamy tylko siebie nawzajem, wiec musimy dbac o siebie i chronic sie. 
Wyjela z kieszeni munduru jakas kartke. Rozwinalem, a usmiech zakwitl na moje twarzy.
Szybko wypelnilem wszystkie potrzebne informacj, i zegnajac sie z Mikasa pognalem w strone urzedu.
Szedlem spokojnym do czasu, kiedy przed swoimi oczami nie ujrzalem Rivailla.
Serce podeszlo mi do gardla, blokujac mozliwosc normalnego oddechu.
Pomiedzy dwoma innymi kapitanami, siedzial czarnowlosy.
Zacisnalem zeby,i  smialo do nich podszedlem.
Wyciagnalem kartke z kieszeni i polozylem ja przed nimi.
Rivaille zmarszczyl gniewnie brwi. Nic jednak nie mowil. 
To chyba bylo gorsze od krzyku. Ta ciemna, zlowroga bijaca od niego aura.
Nie mial jednak innego wyjscia, jak przyjac jego zgloszenie. Eren spojrzal na jego twarz.
Nie trwalo to dlugo, poniewaz po chwili brunet odszedl szybkim krokiem opuszczajac budynek.
Rivaille chrzaknal glosno.
- Wybaczcie panowie, musze wyjsc na chwile. - powiedzial spokojnie, zabierajac ze stolu swoj pleciony, twardy pejcz ktorym porozumiewal sie z nieposlusznymi zolnierzami.
Nikt nie bedzie podwazal jego decyzji.
Eren szedl powolnym krokiem widzac juz z daleka Mikase i Armina czekajacych na niego.
" Zleje cie tak, ze nie bedziesz mial sily aby gdziekolwiek sie ruszyc."
Byl juz kilka metrow przed nimi, kiedy poczul mocno pchniecie w przod. Wywrocil sie na piaszczysta ziemie prosto na twarz.
Odwrocil sie w tyl i ujrzal przed soba Rivailla. Stal niewzruszony podchodzac do niego.
- Nie slyszales co do Ciebie powiedzialem? - zaczal groznie kopiac go kilka razy w brzuch.
Mikasa zauwazyla to dopiero kiedy uslyszala krzyk swojego brata.
Zacisnala mocno zeby, biegnac w ich strone.
- Przestan! - krzyknela 
Jednak Rivaille calkowicie ja ingorowal bil go ciezkim pejczem po plecach.
- Riv.. Rivaille.. - szepnal slabo, probujac wstac. Nie mial jednak sily, bedac tak skatowany.
Kiedy padl jeszcze jeden cios, dziewczyna nie wytrzymala podbiegla do niego i uderzyla go z impetem w twarz.
Calej sytuacji przygladali sie pozostali zolnierze. 
Zrobila to z taka sila, ze czarnowlosy upadl kilka metrow dalej.
Podbiegla szybko do Erena.
Byl nieprzytomny. Szybko sprawdzila jego puls, zyl ale jego oddech byl bardzo slaby.
Zaklnela w duchu. Po chwili poczula zimne ostrze, przy swojej szyi.
Levi nachylil sie nad jej uchem i wyszeptal cicho.
- Jezeli bylabys slaba, zabilbym cie. Wiem jednak, ze do czegos mozesz sie przydac. - powiedzial, popychajac ja mocno.
Poprawil swoj mundur, i schylil sie po swoja skorzanna zabawke. 
Potem zerknal na Erena, i usmiechnal sie kpiaco.
- Nic mu nie bedzie. - rzekl oschle, odchodzac od nich kilka metrow.
Wokol panowala cisza. Nikt nie z zolnierzy nie byl na tyle odwazny, aby cokolwiek powiedziec.
Chociaz takie sytuacje nie byly rzadkoscia, nigdy nie robil tego z taka bezwzglednoscia.
Dziewczyna podniosla sie, stajac prosto.
- Dlaczego mu to zrobiles? Dlaczego do cholery?! - wrzasnela, a mezczyzna przystanal na chwile. Odwrocil glowe, i powiedzial beznamietnym tonem.
- Nie wykonywal moich rozkazow. - odparl idac przed siebie.
Dziewczyna nie wierzala w to co wlasnie uslyszala.
Jak to nie wykonywal rozkazow. To wlasnie on jako jedyny wykonywal je bez gadania, bo bardzo bal sie Kapitana po tym co zrobil na rozprawie w sadzie.
A teraz, kiedy lezy skatowany, nie bedzie chcial nawet na niego splunac.
Zaniesli go z Arminem do szpitala polowego.
*
Rankiem chlopak otworzyl powoli oczy. Wszystko go bolalo, czul jakby spadl z dwudziestu metrow na plecy. Na szczescie nie mial polamanych zeber, ani zadnych uszkodzen wewnetrznych. To wygladalo tak, jakby czarnowlosy wiedzial gdzie uderzyc aby go nie zakatowac na smierc.
Podniosl sie na lokciach, jutro ma wyjechac na misje. Nie ma mowy o tym aby zostal w szpitalu. Wstal powoli, ale zakrecilo mu sie w glowie i spowrotem usiadl na niewygodnej lezance.
Ubral swoja wczorajsza koszule, chociaz byla brudna od krwi i ziemi. 
Wlozyl reszte munduru i sprobowal sie podniesc.
Za pierwszym razem sie nie udalo, za drugim jednak tak. Szedl powoli, trzymajac dlonie na klatce piersiowej.
Wszyscy zolnierze, patrzyli sie na niego z niedowierzaniem i wspolczuciem.
Wczoraj ten chlopak lezal na ziemi skatowany, a dzis idzie ledwie zywy nie poddajac sie.
Kazdy oddech powodowal ogromny bol, to przez to ze okladal go tym pejczem po calym ciele. Spojrzal na swoje dlonie, i ramiona ktore mial sine od ciosow.
Mial tez rozcieta warge, i zraniony nos.
Szedl w strone jego namiotu. Nie bal sie go, prawde mowiac nie obchodzilo go co mu zrobi.
Tym razem jednak, obiecal sobie ze jezeli podniesie na niego reke nie zawacha sie mu oddac.

Zobaczyl go z daleka, stal spokojnie obok drzew pijac goraca herbate.
Eren chcial cos do niego krzyknac, ale rozmyslil sie i po prostu do niego podszedl.
Levi spojrzal na niego zdziwiony.
- Nie spodziewalem sie, ze tak szybko z tego wyjdziesz. - powiedzial spokojnie, wpatrujac sie przed siebie.
Eren usmiechnal sie kpiaco.
- Nie rezygnuje z czegos tak latwo. - odparl - O ktorej jutrzejsza zbiorka? - spytal stajac naprzeciw niego.
On znow zmarszczyl brwi, powstrzymujac sie od tego zeby znowu spuscic mu wpierdol.
Spojrzal na niego chlodno, i wylal na niego zawartosc filizanki.
Na szczescie nie byl to juz wrzatek, wiec na tym nie ucierpial. Stal jak slup soli, obserwujac jak czarnowlosy odchodzi.
Moze  po prostu nie docieralo do niego, ze Rivaille sie o niego martwi.
Nie kazdy potrafi dobrze okazywac swoje uczucia...

3 komentarze:

  1. Nie wytrzymam bez BETY. *** Rozdział tak jak poprzedni bardzo ciekawy ale tu już trudniej się czytało...

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony